Między przełomem wieków a pierwszą wojną światową Stany Zjednoczone postanowiły udowodnić światu, że są naprawdę krajem wielkich możliwości. Przedsiębiorczy człowiek, pragnący stworzyć sobie w tym wielkim kraju miejsce dla siebie, nie napotykał na swej drodze na żadne przeszkody nie do pokonania. Właśnie do takich ludzi należał młodzieniec Bill Dauch.
Bill Dauch urodził się na farmie w Sandusky w stanie Ohio i był synem niemieckich emigrantów. Rok 1873 – w którym się urodził, był dla Stanów Zjednoczonych rokiem, w którym pojawiło się wiele rzeczy po raz pierwszy: zrobiono pierwszą kolorową fotografię, wydano pierwszą tanią kartkę pocztową, otwarto pierwsze publiczne zoo i założono pierwszą z prawdziwego zdarzenia instytucję kształcącą pielęgniarki. Ale żadna z tych rzeczy nie miała wielkiego wpływu na rodzinę Dauchów. Prowadzenie gospodarstwa rolnego było pracą od świtu do zmierzchu i rzadko czymś więcej.
Nikt dokładnie nie pamięta, w którym roku Bill Dauch i jego brat otworzyli swoje pierwsze przedsiębiorstwo, lecz wszyscy dobrze pamiętają, że był to fantastyczny sukces. Wykorzystując nadmiar słomy, o którą było łatwo w ich rolniczym rejonie, Dauchowie otworzyli fabrykę papieru żeberkowego, która po krótkim czasie stała się wielkim ośrodkiem przemysłu papierniczego. Przedsiębiorstwo rozwijało się, zyskując wkrótce jeszcze jednego partnera, by pod nazwą „Spółka Papiernicza – Hind i Dauch” ruszyć na szczyt drabiny biznesu.
Nie zawsze było łatwo. Przemysł papierniczy nie był odporny na wzloty i upadki gospodarki kraju, przypominającej karkołomną kolejkę w wesołym miasteczku i Bill Dauch nie raz stracił cały swój majątek. Posiadając jednak finansowe rezerwy i zdecydowanie, które charakteryzuje prawdziwego potentata w świecie interesu, zawsze znajdował środki na odbudowanie swego przedsiębiorstwa. Swoje niepowodzenia zamieniał w stopnie prowadzące go do jeszcze bezpieczniejszej finansowej pozycji.
W 1949 roku Bill Dauch był w wieku, kiedy większość ludzi zaczyna myśleć o odpoczynku. Miał 76 lat i osiągnął w życiu więcej niż większość ludzi marzy. Choć nie był człowiekiem religijnym, żył nienagannie i zachował nieskazitelną reputację zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym. Oprócz stanowiska w zarządzie spółki papierniczej, która na nowojorskiej giełdzie znajdowała się już na liście „Wesvaco”, posiadał wiele akcji w nieruchomościach i inwentarzu, został także bankierem. Bill Dauch nie miał jedynie żony. Miał 76 lat i przez całe swe życie był kawalerem.
Jego przyszła żona: Gladys Hardin była pielęgniarką, choć nigdy pielęgniarstwa nie traktowała jak pracę. Było to jej powołanie. Będąc młodą dziewczyną zrobiła kurs w szpitalu w Limie w stanie Ohio, gdzie przepracowała całą swoją karierę zawodową. Nigdy nie wyszła za mąż, poświęcając raczej całe swoje życie opiece i dla dobra swoich pacjentów.
Gladys wiedziała, że Boża ręka spoczywa na jej życiu. Będąc małym dzieckiem, usłyszała Boży głos, zwracający sią do niej: „Moje dziecko”. Jego bliską obecność odczuwała także w swym dorosłym życiu, a Jego prowadzenie w trudnych chwilach. Wielki wpływ na jej życie wywarła jej siostra Edie, która była chrześcijanką napełnioną Duchem Świętym. Edie brała udział w kampaniach uzdrowieniowych F. F. Bosworth’a – ewangelisty odnoszącego jedne z największych sukcesów początkującego ruchu zielonoświątkowego. Jej wiara w uzdrawiającą Bożą moc i w moc modlitwy była źródłem inspiracji i ukierunkowania wielu ludzi, których dusze zostały dotknięte świadectwem jej oddanego Bogu życia. Dotyczyło to szczególnie Gladys, która ją bardzo miłowała.
Pewnego dnia w 1949 roku, kiedy Gladys była zajęta swoimi obowiązkami w szpitalu, przedstawiono jej człowieka odwiedzającego jednego z jej pacjentów. Był to Bill Dauch, który zaraz zaprosił ją na obiad, ku zaskoczeniu wszystkich jego znajomych. Zgodziła się na to, co było równie zaskakujące dla jej znajomych, którzy wpadli w jeszcze większe osłupienie, gdy dowiedzieli się, że zgodziła się na spotkanie z nim po raz drugi, a nawet trzeci!
Trzeci telefon Billa do Gladys był oświadczynami. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że po swoim pierwszym spotkaniu oboje od pierwszej chwili wiedzieli, że ich losy miały się spleść. Lecz coś stało Gladys na przeszkodzie, wiedziała zatem, że musi być zupełnie szczera wobec mężczyzny, który poprosił ją, by dzieliła z nim życie.
Wyjaśniła mu nieśmiało: „Bill, nie wiem, czy powinnam wychodzić za mąż, czy nie. Przez całe życie czułam, jakby coś mnie otaczało. Jakbym była pod skrzydłami wielkiego orła, które mnie chroniły. Nie wiem także, czy to nie miałoby wpływu na nasze małżeństwo”.
Jego odpowiedź była taka: „Cokolwiek będziesz uważać za konieczne uczynić, nigdy nie będę ci przeszkadzał. Będziesz miała do dyspozycji wszystkie moje środki, gdybyś potrzebowała pomocy”.
Bill i Gladys pobrali się 20 lipca 1949 roku, trzy miesiące po ich pierwszym spotkaniu.
W 1958 roku, kiedy Dauchowie byli 9 lat po ślubie, Gladys poważnie zachorowała. Miała obfite krwotoki pochodzące z wnętrzności, i jako pielęgniarka zdawała sobie sprawę z tego, że jej objawy nasuwały tylko jedną diagnozę, że był to rak.
Wcześniej widzieli w telewizji Orala Robertsa i zaczęli wspierać jego usługę. Gladys uważała, że pozostała jej tylko jedna szansa przeżycia: gdyby przeszła kolejką uzdrowieniową i gdyby się za nią pomodlono. Pojechali na Florydę, gdzie miało być zgromadzenie. Kiedy tam byli, dowiedzieli się o jeszcze jednym kaznodziei, który miał zdumiewającą usługę modlitwy za chorych ludzi. Zapytano ich: „Słyszeliście już o Williamie Branhamie?”. Otrzymali tam adres do Jeffersonville w stanie Indiana, dokąd, jak się dowiedzieli, mogli napisać prośbę o przysłanie chusteczki modlitewnej (czytaj Dzieje Apostolskie 19, 11-12). Gladys napisała tam natychmiast i po krótkim czasie otrzymała pocztą tę chusteczkę. W swoim świadectwie powiedziała: „Kiedy otworzyłam ten list, jakby jakaś błyskawica przeszyła moje ciało i zaraz wiedziałam, że jestem uzdrowiona”.
Krótko po tym wydarzeniu Bill i Gladys pojechali samochodem do Jeffersonville, by słuchać kazania brata Branhama i przed swoim powrotem do domu w stanie Ohio zostali oboje ochrzczeni w imieniu Pana Jezusa Chrystusa. Zrobili to bez wahania. Brat Branham później wspominał: „Kiedy to Światło zaświeciło pierwszy raz na ich drodze, on To zaraz przyjął. Czy widzicie leżące tam predestynowane nasienie? Kiedy tylko padło na nie światło, ono z miejsca ożyło”.
Następne lata Dauchowie spędzali najczęściej w podróży, przemierzając cały kraj z jednego zgromadzenia na drugie. Stali się bliskimi przyjaciółmi brata Branhama i jego rodziny, który wielokrotnie wskazywał z podwyższenia w kierunku widowni i mówił: „Tam siedzi mój dobry przyjaciel, Bill Dauch”. Raz nawet zapytał: „Czy nie zechciałbyś podnieść rękę, bracie Dauch, żeby ludzie mogli zobaczyć prawdziwego żołnierza?”.
Kryzys przyszedł w 1963 roku, kiedy brat Dauch miał atak serca i lekarze orzekli, że zostało mu tylko kilka godzin życia. Siostra Gladys zadzwoniła do brata Branhama do Jeffersonville i powiedziała mu, co oświadczyli lekarze. Natychmiast wyruszył on do Limy w stanie Ohio, oddalonej o 5 godzin jazdy samochodem.
Kiedy brat Branham zatrzymał się po drodze w serwisie, by skontrolować oponę, Bóg dał mu wizję:
„Popatrzyłem do góry i zobaczyłem brata Daucha idącego przez mój zbór i podającego mi rękę. Powiedziałem: Chwała Bogu! A kiedy popatrzyłem z powrotem w tym kierunku, zobaczyłem, jak idzie ulicą i podaje mi rękę. Głos powiedział: Idź i powiedz mu: Tak mówi Pan. Udałem się do szpitala i wszedłem do pokoju, w którym on był. Wsunąłem rękę pod namiot tlenowy i powiedziałem: Słyszysz mnie, Bill? Kiwnął głową. Powiedziałem: Tak mówi Pan: Teraz nie umrzesz”.
Minął tylko tydzień, kiedy brat Branham stanął za kazalnicą swego zboru, by głosić Boże Słowo w niedzielę rano i kiedy podniósł wzrok, zobaczył wchodzącego do budynku brata Daucha. Po zgromadzeniu brat Branham pojechał na obiad do restauracji. Kiedy wysiadł z samochodu, z drugiej strony ulicy nadszedł brat Dauch, by uścisnąć mu rękę. Wizja wypełniła się co do joty!
W 1964 roku brat Branham wychwalał swego starego przyjaciela, mającego wtedy 91 lat: „Tutaj siedzi brat Bill Dauch, który ciągle pokonuje pustynie, zaśnieżone góry, śliskie drogi, jeżdżąc po całym kraju. Nie musi tego robić. Bóg był dla niego dobry. Gdyby chciał, mógłby siedzieć w domu w otoczeniu wachlującej go służby. Lecz coś się stało z Billem Dauchem. Narodził się na nowo”.
W listopadzie 1965 roku, mniej niż miesiąc przed swoim śmiertelnym wypadkiem, brat Branham zwrócił się do brata Daucha w dzień jego urodzin z podwyższenia kaplicy w Shreveport w stanie Louisiana, mówiąc:
„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, bracie Dauch. To życzenia płynące z całego kraju, zewsząd. Niech cię Bóg błogosławi. Ochrzciłem go, kiedy miał chyba 85 lub 90 lat, w imieniu Pana Jezusa… Potem narodził się w kraju, w którym się nigdy nie zestarzeje! Pewnego dnia, kiedy przejdę przez bramę oddzielającą czas od wieczności, podam mu rękę po drugiej stronie”.
Brat Bill Dauch odszedł do Pana 21 lutego 1967 roku (w wieku 96 lat uwaga wydawcy).
Dauchowie byli dobrymi szafarzami pieniędzy, którymi Pan Bóg ich pobłogosławił. Kiedy poprosili brata Branhama, by poradził im, gdzie mogliby składać swoje ofiary, ten odpowiedział: „Znajdźcie jakiegoś bosego misjonarza i wspierajcie go”.
Dzisiaj, kiedy mija już ponad czterdzieści lat od jego śmierci, nie sposób oszacować, ilu misjonarzy otrzymało pomoc, ile zostało zbudowanych zborów, ile poselstw zostało przetłumaczonych, książek wydrukowanych i rozpowszechnionych taśm – a wszystko dzięki wiernemu szafarstwu Williama i Gladys Dauch. „Albowiem gdzie skarb twój, tam będzie i serce twoje” – powiedział Jezus. A w przypadku Williama i Gladys Dauch skarb ten był pewnie zakotwiczony w Bożym Słowie.
W 1969 roku siostra Gladys wróciła do pracy w szpitalu w Limie jako pielęgniarka-wolontariusz, gdzie pracowała do ostatnich miesięcy swego życia. Odeszła do Pana 15 kwietnia 1992 roku w wieku 96 lat.