Poniższy tekst jest wersją roboczą i z powodu niedostępności oryginalnych materiałów został przetłumaczony z taśmy magnetofonowej nagranej w języku niemieckim, z czego mogą wynikać pewne braki lub nieścisłości w tłumaczeniu.
Eddy Byskal (autor tekstu) jest pastorem dużego zboru Bible Believers – Biblijnie Wierzący w Vancouver w Kanadzie – uw. wyd.
Mówię tu o sprawach, których może nie widzieliście, ani też o nich nie słyszeliście. Bez wątpienia wierzymy, że Bóg wypełnił swoje Słowo we wszystkich okresach czasu (w każdej generacji). Nie wierzę, aby On teraz w czasie końca postępował inaczej – Bóg się nie zmienia.
Miejsca Pisma Starego Testamentu, które wskazywały na Chrystusa, wypełniły się w największej mierze w ostatnim okresie Jego życia. W Jego ostatnich godzinach wypełniło się więcej, niż w ciągu całego Jego życia. Jeżeli w nowotestamentowej generacji ma się stać to samo (bo my jesteśmy wypełnieniem Nowego Testamentu, tak jak Jezus jest wypełnieniem Starego Testamentu), to oznacza, że w ostatnich czasach wypełnia się więcej miejsc Słowa, niż we wszystkich poprzednich nowotestamentowych okresach. Wierzę, że to stało się w czasie, gdy żył nasz drogi brat William Branham. W Słowie Bożym jest wiele mówione o Eliaszu, który był prorokiem odrodzenia. On przywrócił sprawy do stanu pierwotnego.
Mojżesz przyniósł prawo; on przyniósł Boże przykazania. Mojżesz był pierwszym z proroków, który dał początek nowemu okresowi prawa. Bóg zawsze mówił przez Swoich proroków. Mojżesz i Eliasz byli prorokami niezwykłymi. Oni pojawili się więcej niż jeden raz. Pokazali się na Górze Przemienienia i na podstawie proroctwa pojawią się znowu na końcu czasu. Człowiek umiera, ale nie jego duch.
Gdy Eliasz pojawił się po raz pierwszy, ludzie byli całkowicie pogrążeni w pogaństwie i bałwochwalstwie. Gdy Eliasz wystąpił, wtedy powiedział: „Jeżeli Baal jest bogiem, to służcie jemu, jeżeli jednak Jahwe (Pan) jest Bogiem, tedy służcie Jemu.” Tak samo widzimy, że za czasów Eliasza świat był opanowany przez kobiety. Izabela była kobietą posiadającą wielką moc, z pewnością większą niż Achab. Biblia mówi, że kapłani i najwyżsi dostojnicy jadali wraz z Izabelą u jej stołu (1 Król. 18:19). Nie czytamy, że jadali u stołu Achaba. Ona w owej generacji była kobietą o wielkim znaczeniu. Gdy wystąpił Eliasz, kraj był opanowany przez kobiece denominacje, mające duży wpływ na stan duchowy. Eliasz wystąpił i przywiódł ludzi z powrotem do Bożego Słowa.
Jest napisane, że na górze Karmel najpierw odnowił Boży ołtarz, biorąc 12 kamieni, które symbolizowały 12 pokoleń izraelskich. Ten pełen mocy prorok wybudował ołtarz, a gdy już był gotowy, powiedział: „Niech się dziś okaże, że Ty jesteś Bogiem w Izraelu i że według Twego Słowa uczyniłem to wszystko.“
Gdy kilkaset lat później wystąpił Jan Chrzciciel (Malachiasz zwiastował o nim 400 lat wcześniej), świat był znowu w okropnym stanie. Ludzie byli bardzo oddaleni od przykazań Mojżeszowych.
Uczniowie pytali Go: „Czemu więc uczeni w Piśmie powiadają, że wpierw ma przyjść Eliasz? A On odpowiadając, rzekł: Eliasz przyjdzie i wszystko odnowi; lecz powiadam wam, że Eliasz już przyszedł i nie poznali go, ale zrobili z nim, co chcieli. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił do nich o Janie Chrzcicielu ” (Mat. 17:10-13).
W naszym czasie ma się pojawić ta sama usługa i z tego powodu Jezus powiedział: „Powiadam wam, że Eliasz przyjdzie najpierw.” Teologowie najczęściej odnoszą te słowa do Jana Chrzciciela, ponieważ kilka wierszy dalej napisano, że uczniowie zrozumieli, że On mówił im o Janie Chrzcicielu. Ale wypowiedź wskazująca na przyszłość: „Eliasz przyjdzie…” musi być od tej wypowiedzi o Janie oddzielona, ponieważ wiemy, że w owym czasie Jan już przyszedł i umarł. Jezus te prorocze słowa kierował do przyszłości. Jan nie był prorokiem odnowienia, lecz on przygotował Panu drogę.
Możemy z całą pewnością stwierdzić, że w naszym czasie potrzebujemy odnowienia, a Jan nie był tym prorokiem, który by tego odnowienia dokonał w dzisiejszym czasie.
Miałem około 14 lat, gdy wraz z rodzicami w 1949 roku przeprowadzaliśmy się z Kolumbii Brytyjskiej (Kanada) na południe. Przed nawróceniem moi rodzice byli katolikami. W czasie tej długiej, liczącej 2414 km, podróży przy każdej sposobności szukali możliwości uczestniczenia w nabożeństwach. Pewnego dnia przybyliśmy do miasta Vernon w Kolumbii Brytyjskiej. Miasto to wtedy liczyło około 10 tysięcy obywateli. Udaliśmy się tam na nabożeństwo ewangelizacyjne. Dla mnie nie było to niczym szczególnie nowym, mam takie wrażenie, jak gdybym połowę życia spędził na nabożeństwach. Ale co szczególnie zwróciło moją uwagę, to charakter tego nabożeństwa i wielka liczba zgromadzonych. Odbywało się to na stadionie sportowym.
Bywałem już częściej na zgromadzeniach ewangelizacyjnych, w których uczestniczyło około 600-700 słuchaczy, ta ilość wydawała mi się wtedy czymś wielkim. Tutaj jednak zgromadziły się tysiące ludzi. W dni powszednie około 7 tysięcy, a pod koniec tygodnia około 10 tysięcy ludzi, czyli mniej więcej tyle, ile stanowiła liczba mieszkańców tego miasta. Zgromadzenia trwały 10 dni.
A więc udaliśmy się tam. Zwykle najbardziej zainteresowany byłem tym, aby znaleźć kolegów, z którymi mógłbym się pobawić, lecz tam zainteresowałem się kazaniem, które wygłaszał człowiek, który o sobie opowiadał, że przyszedł do niego anioł i o czym z nim rozmawiał. Anioł przekazał mu, że jest powołany do służby uzdrawiania chorych na całym świecie. To mnie zainteresowało, ponieważ już jako dziecko na szkółce niedzielnej słyszałem o aniołach. Także i kaznodzieje mówili nam o aniołach, ale tutaj na zgromadzeniu siedział człowiek, o którym mówiono, że rzeczywiście odwiedził go anioł Boży.
Były to dla mnie niepojęte rzeczy, więc byłem tym zafascynowany. Z wielką trudnością znalazłem sobie miejsce na górnym balkonie hali sportowej. Światła reflektorów oślepiały i trudno było cokolwiek zobaczyć. W pewnej chwili ujrzałem, że na podium wszedł jakiś mały mężczyzna. W porównaniu z innymi wyglądał rzeczywiście niepozornie.
Słyszałem go, jak przez chwilę spokojnie przemawiał do zebranych. Potem widziałem wielu ludzi ustawiających się do kolejki, a byli to ci, którzy mieli być uzdrowieni ze swoich chorób. Chwytał ich za rękę i objaśniał, że są mu darowane dwa znaki, tak jak w swoim czasie były dane Mojżeszowi. Pierwszym znakiem było to, że mógł rozpoznać najskrytsze myśli człowieka.
Mogłem widzieć, jak chwytał ludzi za rękę i mówił im, jaki był powód, że przyszli do kolejki modlitwy. Widziałem, jak ludzie słysząc to, co im było powiedziane, padali na ziemię. Wyjaśniał im, jaki jest rodzaj ich choroby i mówił wiele innych rzeczy. Chociaż byłem jeszcze młody, mogłem rozeznać, że tych spraw nie mógł poznać na podstawie swojej własnej wiedzy. Przechodził od jednej osoby do drugiej, od świata jednej osoby do zupełnie innego świata kolejnej osoby. Jednemu powiedział, że przyszedł tutaj z powodu wypadku samochodowego, drugiemu objawiał zupełnie inną sprawę. Tym wszystkim byłem zupełnie zdumiony.
Potem pomyślałem sobie: „Chciałbym to widzieć z bliska”. Opuściłem więc moich przyjaciój, mojego ojca i matkę, aby znaleźć sobie miejsce z przodu. Udało mi się znaleźć miejsce w trzecim rzędzie. Nie mogę sobie przypomnieć, co było mówione w tym zgromadzeniu, ani też nie pamiętam poselstwa, jakie było głoszone. Nie jestem też w stanie opowiedzieć, co działo się w tej kolejce modlitewnej. Byli tam ułomni, na wózkach inwalidzkich i osoby z wieloma innymi chorobami. Szczególnie zapamiętałem uzdrowienie małej dziewczynki.
Mogła mieć około ośmiu lat. O ile sobie przypominam, był przy niej ojciec. Jej długie kasztanowe włosy zakrywały twarz i spadały na ramiona. Była to bardzo ładna dziewczynka. W jej przypadku nie było trzeba stawiać diagnozy, każdy mógł to widzieć. Miała zbyt duże oczy i gałki oczne odwrócone do wewnątrz. To było powodem, że ta dziewczynka była ślepa.
Brat Branham popatrzył na nią. Mogłem widzieć, jak wiele współczucia miał ten człowiek. I moje młode serce odczuwało, że rzeczywiście był bardzo zatroskany losem tej dziewczynki. Zauważyłem, że wszystko działo się w zupełnym spokoju, bez jakichkolwiek uczuciowych wybuchów. On, uchwyciwszy tę małą dziewczynkę, położył na nią ręce i modlił się. Następnie chwycił jej głowę i popatrzył na nią. Nic się nie zmieniło. Uchwycił ją znowu i jeszcze raz się pomodlił. Potem modlił się po raz trzeci i czwarty i znowu na nią spojrzał. Za każdym razem, gdy na nią spojrzał, pomyślałem sobie: „Aha, tak jak sobie myślałem. Teraz, gdy podszedłem blisko, aby zobaczyć, co się dzieje, nic się nie wydarzyło”.
Widziałem, jak przychodzili ludzie z bólem wątroby, kamieniami żółciowymi i innymi dolegliwościami. Tego wszystkiego nie było można widzieć. Ale to był przypadek, który mogłem oglądać, a tu zwyczajnie nic się nie działo. On modlił się za nią sześć razy i nic. Ale wtem stało się coś, czego nigdy nie zapomnę. Tak mi się wydaje, jak gdyby się to stało dopiero wczoraj. Uchwycił jej głowę, przycisnął do piersi i modlił się modlitwą, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem. Powiedział: „Szatanie, ty wiesz, że mojej modlitwie nic nie może się przeciwstawić, nawet rak, jeżeli tylko przyprowadzę ludzi do takiego stanu, że wierzą. Ci ludzie są tu i wierzą. A teraz rozkazuję tobie w imieniu żywego Boga: Opuść to dziecko!”.
Gdy wypowiedział te słowa, nie popatrzył już na nią. Zaraz ją odwrócił i to tak, aby publiczność mogła widzieć jej twarz. Jej oczy były zdrowe jak moje oczy! Potem podniósł tę dziewczynkę, aby to mogli widzieć wszyscy obecni. W świetle reflektorów można było widzieć, jak do jej oczu napływały łzy. Ludzie również płakali i chwalili Boga.
Tutaj chciałbym coś powiedzieć. Gdy Bóg mówił do Mojżesza, powiedział mu: „Jeśli nie uwierzą i nie usłuchają głosu znaku pierwszego, wtedy uwierzą głosowi znaku drugiego”. Znak ma głos.
Gdy owego wieczora oczy tej małej dziewczynki zostały uzdrowione, to dla mnie nie był to tylko cud. To było wołanie, które głęboko wniknęło w moją istotę. To jest coś innego, innego niż wszystkie cuda na świecie. Znak wydał swój głos, a ten głos mnie już nigdy nie opuścił.
Na tym zgromadzeniu stało się jeszcze coś, co wywarło na mnie głębokie wrażenie. Powróciłem znowu na swoje miejsce, daleko w tyle na balkonie, gdzie siedziała grupa młodych ludzi. Kilka rzędów przed nami siedzieli dwaj młodzieńcy, którzy tam przyszli tylko po to, aby sobie z tego robić żarty. Ilekroć brat Branham modlił się za chorych, prosił, żeby ludzie skłonili głowy. Gdy miał do czynienia z demonami, to czekał tak długo, aż ludzie rzeczywiście w bojaźni i modlitwie zamknęli oczy. Dopiero potem spokojnie rozpoczął modlitwę.
Ci młodzi ludzie nie chcieli skłonić głowy. Nie robili wielkiego hałasu, lecz tylko między sobą szeptali. Byli daleko od brata Branhama, po lewej stronie balkonu stadionu. Nigdy ich nie miał przed oczyma, ani nie mógł ich poznać w tej wielkiej masie ludzi. Jednak nagle odwrócił się, wskazał na tych dwóch i upomniał ich, aby z szacunkiem skłonili głowy. Nie wiem, co się potem stało z tymi młodymi ludźmi, ale wiele lat później mój szczery przyjaciel, który obecnie mieszka w Vancouver, mówił, że pewnego dnia do kolejki modlitewnej przyszedł jakiś młody mężczyzna, kaleka z chorymi kolanami, w którym był demon. Brat Branham prosił, aby wszyscy w bojaźni skłonili głowy. „Nie chciałem tego uczynić – opowiadał ten młody mężczyzna. Potem brat Branham modlił się za tego człowieka. Tej nocy kalectwo na kolana przyszło na mnie i mam je do dnia dzisiejszego” – tak opowiadał ten młody człowiek.
Mówię wam, przyjaciele, nie można sobie robić żartów z Bożej Mocy. Bóg ze Swoją Mocą jest obecny i dziś. Jestem szczęśliwy, że On żyje również dzisiaj, tego wieczora.
W ciągu owych dziesięciu dni Bóg uchwycił moje serce. Znak wydał głos. Jakiś czas później słyszałem, że brat Branham miał widzenie. Podobno powiedział: „Jakiś chłopiec wzbudzony będzie z martwych. Zapiszcie to w waszych Bibliach na czystej kartce. Ten chłopiec ma około ośmiu lat. Według ubrania jakie ma na sobie, nie mieszka w Ameryce. Ma jasną cerę i ciemne włosy. Ma na sobie spodnie, spięte pod kolanami. Nie pochodzi z Ameryki; zginie w wypadku samochodowym. Pan Jezus wzbudzi go na nowo. To, co mówię, jest TAK MÓWI PAN. Jeżeli się to nie stanie, wtedy zawieście mi na plecach tablicę z napisem “Fałszywy Prorok”, a nie wierzcie żadnemu z moich słów”. Wtedy byłem jeszcze młody, ale dostatecznie rozsądny, aby wiedzieć, że się jeszcze nie zdarzyło, aby jakiś człowiek coś podobnego powiedział.
Nigdy więcej nie słyszałem, aby jakiś człowiek pozwolił sobie na tego rodzaju wypowiedź. W całej nowotestamentowej historii nie czytałem o żadnym człowieku, który by powiedział: „TAK MÓWI PAN. Człowiek będzie wzbudzony z martwych, a jeśli się to nie stanie, wtedy jestem fałszywym prorokiem i nie zwracajcie uwagi na to, co mówię”. Ale ja to osobiście słyszałem. Nieraz słyszałem takie wypowiedzi. Dziesiątki tysięcy ludzi słyszało to samo, ale Bóg nie dopuścił, aby choć jeden raz Jego Słowo nie wypełniło się.
Później dowiedziałem się, że wydarzenie to miało miejsce w Helsinkach w Finlandii, gdzie chłopiec został wzbudzony z martwych. Przyniosłem tu gazetę z opisem tego wydarzenia. Brat Branham opowiadał mi potem osobiście, w jaki sposób dotarli na miejsce tego wypadku.
To są zadziwiające sprawy. Na ile mi wiadomo, to w służbie brata Branhama było 5 przypadków, kiedy ludzie zostali wzbudzeni z martwych. Oprócz wydarzenia w Meksyku, gdzie dziecko według lekarskich stwierdzeń było 12 godzin martwe, a potem zostało zmartwychwzbudzone, przypadek z Finlandii jest najbardziej znany.
Gdy byłem starszy, również zacząłem głosić Słowo Boże. W tych czasach było wielu kaznodziei, którzy mieli wielkie zgromadzenia. Było około pięciu takich, na których zgromadzenia uczęszczało od dziesięciu do dwudziestu tysięcy osób. Jednak nigdy nie spotkałem kogoś, kto mówiłby tak, jak ten człowiek.
Mniej więcej w 1958 roku przyszedł do mnie spokrewniony ze mną kaznodzieja. Był bardzo zatroskany i zapytał się: „Czy słyszałeś, co uczy brat Branham? Czy słyszałeś, o czym głosi?”. „Nie” – odpowiedziałem. „Rzadko się z nim spotykam”.
Na co kaznodzieja powiedział: „Uczy bardzo dziwne rzeczy, że Kain był synem węża”. „O, to jest niemożliwe” – odpowiedziałem. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, coś jakby głębokie współczucie albo smutek, a nawet lęk, bowiem już wtedy mogliśmy widzieć, jak wielu kaznodziei pobłądziło i upadło. Jedni upadli z powodu pieniędzy, inni z powodu popularności, a jeszcze innych przyprowadziły do upadku kobiety. Od kiedy usłyszałem o tych dziwnych naukach, przez około trzy lata nosiłem ciężar na swoim sercu.
W tym czasie do naszego zgromadzenia przyszedł nowy członek. Nazywał się Bud Southwick. Później stał się naszym przewodnikiem na polowaniach. Pewnego wieczoru przyszedł na zgromadzenia ze swymi pięcioma synami. Po kazaniu wszyscy wyszli do przodu, uklękli i oddali swoje życie Panu. Ten mąż nie znał nic innego niż pustkowie, był człowiekiem puszczy. Kilka miesięcy później znowu przyszedł do naszego miasta. Zawsze przychodził, aby sprzedać bydło lub ziarno. Zatrzymywał się u nas, bo byliśmy jedynymi ludźmi w mieście, których znał. Gdy w ów wieczór do nas przyszedł, mieliśmy również odwiedziny pewnego amerykańskiego kaznodziei, który znał brata Branhama, a nawet organizował kilka jego zgromadzeń.
Kiedy tak sobie siedzieliśmy, brat Southwick powiedział: „Stało się coś szczególnego, nie mogę tego zrozumieć, jak to się mogło stać. Departament do spraw polowań w Kolumbii Brytyjskiej od jakiegoś czasu usiłuje mi przekazać rejon łowiecki, który leży 640 km na północ od granicy Alaski. Ludzie są przychylni, abym ten rejon otrzymał. Odebrali go pewnej indiańskiej rodzinie. Obszar obejmuje 72 km kwadratowe. Chcą, aby się tam polowało”.
Kaznodzieja, który owego wieczoru był u nas w odwiedzinach, zapytał: „Dlaczego nie powiesz o tym bratu Branhamowi? Na pewno zainteresowałby się tym, aby tam przybyć i mieć kilka zgromadzeń. A potem mógłbyś go zabrać z sobą na polowanie”.
Co do mnie, to miałem wielkie pragnienie poznać brata Branhama z bliska – człowieka, który rozmawiał z aniołami. Ale słyszałem także o tak dziwnych sprawach, które głosił i z tego powodu miałem rozbieżne uczucia. Bałem się, a mimo to miałem wielkie pragnienie, aby się z nim spotkać. Wszak wiecie, jakie to jest; chciałem się znaleźć w pobliżu człowieka, który rozmawiał z aniołami. Tak! To było moje zdecydowane pragnienie, a jednak bałem się, że moje obawy mogą być słuszne i że jego nauki mogą się okazać niezgodne z Pismem Świętym.
Mimo to zebrałem się na odwagę i napisałem list do brata Branhama, gdzie opisałem mu wspomniany rejon łowiecki i to tak pięknie, jak tylko umiałem. Tygodnie i miesiące mijały, a odpowiedzi wciąż nie otrzymywałem. W tym czasie położone było mi na sercu, aby razem z żoną udać się jako misjonarz do Vancouver Island do kanadyjskich Indian.
Po trzech tygodniach od opuszczenia domu otrzymałem list od syna brata Branhama – Billy Paula, że mają pragnienie, aby przybyć tam na północ. Pytał się, czy byłoby możliwe urządzić po trzy zgromadzenia w Dawson Creek i w Grand Prairie, a stamtąd udać się na polowanie, aby trochę odpocząć. Wydaje mi się, że było to w lecie 1961 roku. Indianom powiedziałem, że muszą się udać do Grand Prairie, aby się tam spotkać z bratem Branhamem. Opowiedziałem im również o obawie, jaką mam w sercu z powodu nauk, jakie on głosi. Słyszałem także, że podobno uczy, iż jest tylko jeden Bóg. Mnie uczono, że Bóg to trzy osoby – Ojciec, Syn i Duch Święty. To było drugie pytanie, które poruszało moje serce. Słyszałem również, że uczy o chrzcie w Imię Pana Jezusa Chrystusa.
Dziwiłem się z tego powodu, ponieważ wszyscy których znałem, chrzcili w Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Miałem więc w sercu te trzy pytania. Pierwsze dotyczyło nasienia węża, drugie Bóstwa a trzecie chrztu. Mimo to opowiadałem tubylcom o wielkich sprawach, które się działy na jego zgromadzeniach. Potem pojechałem w góry do Grand Prairie i w umówionym motelu pytałem się o Billy Paula. „Chodź” – powiedział mi – “Mój ojciec czeka na ciebie”.
Poszliśmy wspólnie po schodach na górę i Billy wszedł do pokoju, mówiąc: „Tato, brat Byskal już tu jest”. „Wspaniale” – usłyszałem odpowiedź. „Powiedz mu niech wejdzie”. Wszedłem więc do środka, a brat Branham spojrzał na mnie zdumiony. Na chwilę zaniemówił, a potem powiedział: „Co? To ty jesteś bratem Byskalem?”. „Tak” – powiedziałem. „Ty jesteś jeszcze dzieckiem” – powiedział do mnie. Miałem wtedy 27 lat i mieliśmy już troje dzieci.
„Wybacz, bracie Byskal, ale ja oczekiwałem kogoś, kto mógłby mieć około 50 lat. Takie miałem o tobie wyobrażenie. Czy możesz mi wybaczyć?”. „O, wszystko w porządku” – odpowiedziałem. Potem znów mi się przyglądał. Więc to jest ten mąż, z którym miałem iść na polowanie. Nie wiedziałem, co sobie o mnie myśli; czy odpowiadałem jego oczekiwaniom?
Na zgromadzeniach, gdzie usługiwał brat Branham, miało miejsce niżej opisane wydarzenie. Na jedno z nich przyjechało w jednym starym samochodzie sześciu ludzi. Samochodem tym kierował mój dobry przyjaciel. Przywieźli kobietę, która z powodu raka była bliska śmierci. Lekarze orzekli, że zostało jej nie więcej niż trzy tygodnie życia.
Przed odjazdem spędziła noc u pewnej siostry, która nam o tym opowiadała. Ta siostra podłożyła pod nią kilka prześcieradeł, jednak ona tak krwawiła, że krew przesiąknęła aż na materac. Do tych, którzy ją wieźli, ta siostra powiedziała, że tej podróży nie przeżyje. Musieli pokonać około 1300 km. Gdy przyjechali do Dawson Creek, dowiedzieli się, że zgromadzenia odbywają się jeszcze o jakieś 120 km dalej. Byli więc tak zawiedzeni, że niemal zdecydowali się zawrócić. Pojechali jednak i przybyli na zgromadzenie. W czasie nabożeństwa brat Branham nagle zawołał: „Tam w rogu budynku leży kobieta, Indianka. Powstań, Bóg cię uzdrowił. Wstań na nogi!”.
Ona jednak nie miała dosyć siły, aby powstać, a zebranie trwało dalej. Po kilku minutach Duch Święty znowu zwrócił uwagę na tę kobietę. „Tam w rogu jest kobieta, Indianka; wstań, bo Pan cię uzdrowił”. Nie była jednak w stanie się podnieść.
W nocy ta kobieta przebywała z Albertą Jackson w jednym pokoju miejscowego hotelu. Tej nocy wydaliła 20 cm długie i 7 cm grube ciało raka. Ta kobieta żyje do dnia dzisiejszego i mieszka w Dancawer Island. Nie jesteśmy w stanie opowiedzieć wszystkiego, co się wtedy stało, ale to, co wam tu przedstawiłem, miało miejsce na zgromadzeniach w Grand Prairie.
Po zakończeniu tych zgromadzeń w Grand Prairie udaliśmy się do Dawson Creek. Znalazłem się znowu w moim rodzinnym mieście. Nie było mnie tu półtora roku. Przedtem, przez trzy i pół roku, miałem tu swoje zgromadzenia, na które uczęszczało około 120 ludzi. Teraz cały mój zbór siedział wśród setek innych ludzi, którzy się tu zewsząd zgromadzili.
Zanim rozpoczęło się pierwsze zgromadzenie, czekałem w holu, gdzie zobaczyłem jakiegoś amerkańskiego żołnierza. Nie było to dla mnie niczym szczególnym, ponieważ jako młodzieniec wiele czasu spędziłem w wojskowych obozach amerykańskiej armii, gdy budowano drogę do Alaski. (O tym spotkaniu muszę zrobić wzmiankę, ponieważ w dalszych opowiadaniach często będę o tym wspominał. Cała ta historia odegrała się na przestrzeni kilku miesięcy).
Zgromadzenie rozpoczęło się i w czasie jego trwania na podium wyszła pewna kobieta o szczególnym nazwisku. Na nazwisko miała Lick. Byłem jej pastorem; znałem dobrze ją i jej rodzinę, jak również ich problemy. Brat Branham zamienił z nią kilka słów, mówiąc: „Nie przyszłaś tu z powodu własnych problemów, lecz z powodu twojej córki, która jest bardzo nerwowym dzieckiem. Ona jest duchowo bardzo…”. My, którzy znaliśmy tych ludzi, wiedzieliśmy, że to dziecko ma poważną potrzebę. Brat Branham dokładnie wiedział, co temu dziecku potrzeba, więc rzekł: „Pani Lick, idź do domu i wierz.” Nie mógł znać jej dziwnego nazwiska, lecz wypowiedział je i pozwolił jej odejść.
Inna kobieta, która przyszła do kolejki modlitwy, była bardzo zaprzyjaźniona z moim ojcem. Gdy wystąpiła, brat Branham przywitał ją i zamienił z nią kilka słów. Potem powiedział: „Nie stoisz tu z powodu swojej potrzeby; przyszłaś tu z powodu twojego męża, nad którym wisi cień śmierci. Ma raka i jest bliski śmierci. Nie mieszka w tym mieście, lecz w mieście, które leży na północ stąd. Nazywa się Fort St. John. Możesz odejść, niech ci się stanie według twojej wiary”. Przychodziły osoby jedna po drugiej. Za każdym razem słowa brata Branhama były stuprocentową prawdą. Ponieważ znałem tych ludzi, mogłem sprawdzić wszystko to, co było powiedziane.
Pozwólcie mi tutaj coś powiedzieć: jeżeliby w ciągu trzydziestu trzech lat służby brata Branhama chociażby jedna wypowiedź była fałszywa, nie stałbym dzisiaj za tą sprawą. „Dlaczego nie?” – zapytacie. Dlatego, że Bóg nie robi błędów. Dlatego, że nie popierałbym sprawy, która byłaby w 99 procentach prawdziwa, a choćby tylko w 1 procencie fałszywa. Boże Słowo jest w 100 procentach prawdą. Ono się potwierdza, ponieważ się urzeczywistnia. Jest napisane: „Kto do mnie przychodzi, tego uczynię wolnym. Kto uwierzy w Jezusa Chrystusa, będzie zbawiony”. Widziałem pijaków, alkoholików, narkomanów, a także ludzi dobrych, którzy uwierzyli i zostali zbawieni. Muszę temu wierzyć, ponieważ wiem, że to działa.
W sobotę na wieczornym zgromadzeniu za plecami brata Branhama stało w półkolu około ośmiu różnych kaznodziei. Obok mnie, po prawej stronie, stał też pewien kaznodzieja. Na dole w sali było widać kolejkę modlitwy, która ciągnęła się przez cały budynek. Gdy tak staliśmy, zstąpiła potężna Boża Obecność. Był tam mocny Duch Święty, Duch Jezusa Chrystusa, który przemawiał do zgromadzonych przez usta swojego proroka. Mówię wam, za każdym razem w takim wypadku napełniała mnie trwoga, chociaż starałem się wmówić sobie, że tak nie jest. Jednak na mnie przychodziła wielka trwoga.
W chwili, gdy brat Branham rozmawiał z jakąś kobietą, nagle odwrócił się w naszą stronę i znienacka powiedział: „Z twoim chłopcem będzie wszystko w porządku”. Mnie znowu napełniła trwoga. Pomyślałem sobie: „Co to ma znaczyć, że z chłopcem będzie wszystko w porządku?”. Ale brat, który stał obok mnie, zareagował błyskawicznie, jakby w niego uderzył piorun. Kolana zaczęły mu drżeć. Był to kaznodzieja, którego dobrze znałem. Zaczął szlochać, nie mogąc nad sobą zapanować; skłonił głowę i płakał. W normalnych warunkach był zawsze spokojny i opanowany. Chyba nigdy nie widziałem, żeby płakał, ale tego wieczoru tylko płakał i łkał, nie będąc w stanie panować nad sobą. Gdy wreszcie się trochę uspokoił, szturchnął mnie łokciem i zapytał: „Bracie Ed, widzisz tam na dole w sali tego chłopca?”. „Tak”- powiedziałem. „Tam na dole stoi chłopiec i oczekuje, aż będzie wywołany”. Odpowiedział: „To jest mój syn. Gdyby teraz nie został uzdrowiony, to w przyszłym tygodniu musiałby iść na bardzo ciężką operację”. Czy widzicie, w jaki sposób Duch Boży te sprawy rozwiązuje?
W niedzielę wieczorem, gdy w zgromadzeniu śpiewano pieśń: „O, jak cudne imię Jezus”, usłyszałem, jak brat Branham przestał śpiewać i znienacka zawołał: „Nie popełnisz samobójstwa, ty młody żołnierzu, to jest diabeł, który ci to mówi. Odrzuć to od siebie! Idź do domu i zachowaj się, jak przystoi – bądź prawdziwym mężczyzną!”. Wszyscy zaczęli się rozglądać, do kogo było to wypowiedziane. Ja też się rozglądałem, i pomyślałem sobie o tym żołnierzu, którego spotkałem poprzedniego dnia, ale nigdzie nie widziałem żadnego żołnierza. Zgromadzenie trwało nadal.
Wczesnym rankiem następnego dnia wyjechaliśmy do naszego myśliwskiego rejonu. Na trakt Alaski musieliśmy jechać 560 km na północ. Gdy przejechaliśmy około 64 km, po prawej stronie zobaczyliśmy miejscowość Fort St. John. Po prawej stronie skrzyżowania, od którego prowadziła droga do głównej drogi do miasta, stał wielki biały budynek gospodarczy. Kilkakrotnie jako chłopiec przechodziłem tamtędy. Kiedy obok niego przejeżdżaliśmy, brat Branham odwrócił się do mnie i powiedział: „Wczoraj stała w kolejce modlitwy jedna kobieta i modliła się za swego męża, który był śmiertelnie chory na raka”. „To się zgadza” – powiedziałem – „oni są bardzo zaprzyjaźnieni z moim ojcem”. Brat Brahnam powiedział: „Ten mężczyzna mieszka tam, w tym białym domu, nad którym wisi cień śmierci”.
To, co powiedział, przyjąłem po prostu do wiadomości. Nauczyłem się tam pewnych rzeczy, o których chcę wam opowiedzieć. Nie chciałem być przed nim zupełnie otwarty, ponieważ wciąż jeszcze miałem w sercu te niepokojące pytania. Z tego też powodu tylko go wysłuchałem.
Mniej więcej w południe, gdy przyjechalilśmy do jakiegoś miasteczka, a już od czterech i pół godziny byliśmy w drodze, powiedziałem bratu Branhamowi, że byłoby dobrze wstąpić do jakiejś restauracji i coś zjeść, bo do braterstwa Southwick mamy jeszcze 120 km drogi. Być może nie czekają na nas z obiadem.
„O, to jest dobry pomysł” – powiedział brat Branham. Wjechaliśmy więc do tego małego miasteczka Fort Nelson. Było tam tylko kilka sklepów i jedna stacja benzynowa. Pierwszym budynkiem był nowy hotel. Skręciliśmy tam i zaparkowaliśmy samochód. Było nas trzech. Był z nami również mój miły przyjaciel; nazywał się Chris Burg. Brat Branham zapytał się, czy też z nami pojedzie. (Ja i moja żona znaliśmy go już od dzieciństwa. Był z pochodzenia Lapończykiem i mężem modlitwy). Brat Branham bardzo go lubił.
Weszliśmy więc do hotelu i zamówiliśmy posiłek. Zanim nam go podano, podszedł do nas ten młody mężczyzna, którego dwa dni przedtem widziałem w mundurze. „Witam” – zawołałem – „nie do wiary, że się spotykamy właśnie tutaj”. Brat Branham myślał, że to jest jakiś mój przyjaciel, dlatego że w tej okolicy byliśmy bardzo znani. Co chwilę spotykałem tutaj przyjaciół.
Właśnie w chwili, gdy powiedziałem: „Nie do wiary, że się tutaj spotykamy”, wszedł do restauracji jakiś mały mężczyzna. Włosy miał piaskowego koloru. Nigdy go przedtem nie widziałem. Przeciskał się między żołnierzami aż do naszego stołu, wyciągnął rękę do brata Branhama i powiedział: „Bracie Branham”. „O” – rzekł zdziwiony brat Branham – „czy ja pana znam?”. „Nie, pan mnie nie zna” – powiedział – „ale czy pan sobie przypomina, co pan powiedział o tym młodym żołnierzu?”.
Brat Branham spojrzał na mnie i zapytał mnie: „Czy coś sobie o tym przypominasz?”. (Gdy go widzenie opuściło, wtedy sobie rzadko przypominał, co widział, chyba że Bóg mu to widzenie powtórzył).
„Tak” – odpowiedziałem. „Przypominam sobie, że powiedziałeś: Młody żołnierzu, nie popełnisz samobójstwa, to jest diabeł, który ci to mówi”. Ten mężczyzna z piaskowymi włosami powiedział: „Tak, dokładnie tak powiedział”. Potem wskazał na tego wielkiego młodego żołnierza i powiedział: „To jest on! Od 14 miesięcy jest pod opieką lekarzy wojskowych. Przekazano go mnie, abym z nim poszedł na to zgromadzenie modlitewne. Najpierw nie udało mi się zdobyć dla niego miejsca w kolejce modlity, ale wreszcie udało mi się. Byliśmy przekonani, że się z panem gdzieś spotkamy”.
Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że nikt nie wiedział, dokąd się udajemy? Miejsce naszego pobytu miało być zachowane w tajemnicy. Jechaliśmy na ukryte miejsce, bo inaczej ludzie chcieliby iść za nim. Nawet jego najlepsi przyjaciele nie wiedzieli, dokąd się udajemy. Nawet sam brat Branham nie wiedział dokładnie, gdzie to jest. Potem ten drugi żołnierz powiedział: „Tak, to prawda, ten człowiek wierzył, że was gdzieś odnajdziemy”. Przyjaciele, od tego hotelu możecie przejść w kierunku południowym 800 km i nie spotkacie ani jednego człowieka. Łatwiej byłoby znaleźć szpilkę w stogu siana niż nas. Ten człowiek naprawdę miał wiarę. Aby nikt nie udał się za nami, wyjechaliśmy wcześnie rano.
Ten mężczyzna opowiadał dalej: „Przejechaliście obok nas, ale nie mogliśmy za wami nadążyć”. Mieli starego Forda z roku 1939, więc takim samochodem nie mogli za nami nadążyć. „Potem na jednym z pól zobaczyliśmy kilku mężczyzn z przedsiębiorstwa naftowego” – opowiadał ten żołnierz. „Chcieliśmy za nimi pojechać, aby was szukać przy pomocy helikoptera, ale kiedy się przybliżyliśmy, helikopter podniósł się do góry. Nie było czasu, więc nie pozostało nic innego, jak tylko jechać dalej”.
I oto tam siedzieliśmy, i widzieliśmy łaskę Bożą. Bóg miał Swój plan przed założeniem świata. On przewidział, że my tam będziemy. W czasie tej podróży musiałem się porządnie uczyć. Bóg wziął mnie do szkoły biblijnej.
Potem ten mały mężczyzna powiedział: „Czy będziesz się za niego modlił, bracie Branham?”. „Z pewnością” – odpowiedział. Ale w tej samej chwili przyszedł kelner i przyniósł nam posiłek. „Najpierw jednak coś zjemy” – powiedział brat Branham – „a potem będziemy się za niego modlić”. „W porządku” – powiedzieli obaj – „w takim razie i my coś zjemy”. Usiedli sobie przy innym stole i spożyli posiłek.
Zauważyłem, że brat Branham bardzo spoważniał. Przedtem już się trochę odprężył od trudów i napięć z powodu zebrań, ale teraz spotkał się z człowiekiem, o którym mówił, gdy miał o nim widzenie. Zdawało mi się, jak gdyby chciał mi coś powiedzieć. Aż do tej chwili wiele z nim nie mówiłem, po prostu chciałem z nim iść na polowanie i to było wszystko. Miałem obawy z powodu tych niejasności, które nosiłem w sercu, lecz teraz siedzieliśmy tam i jedliśmy zupę. Chcę wam przez to tylko powiedzieć, że to wszystko odgrywało się w taki naturalny i prosty sposób. Potem brat Branham powiedział: „Może się coś stać tylko wtedy, gdy Bóg to sprawi. Być może dla tego młodego człowieka nie ma żadnej nadziei”. „Tak, tak” – odrzekłem. Nagle powiedział: „Tam była jeszcze jedna ślepa kobieta”.
Siedziałem naprzeciw niego i dokładnie mogłem obserwować jego oblicze. Zauważyłem, że miał widzenie. „Wczoraj do kolejki modlitwy przyszła ślepa kobieta” – powiedział i spoglądał przy tym znowu na mnie w trochę inny sposób. Powiedziałem, że nie mogę sobie tego przypomnieć. „A jednak” – powiedział – „tam była ślepa kobieta”. Na to odezwał się Chris Burg: „Tak, przypominam sobie to”.
Brat Branham, który znowu oglądał widzenie, powiedział: „Prowadziła ją jakaś młodsza kobieta”. „O, teraz sobie przypominam obie” – powiedziałem. „Teraz to widzę” – powiedział brat Branham. „Ta młodsza kobieta również była chora, ale tej starszej odstąpiła swoje miejsce w kolejce i prowadziła ją. Za nią się nie modlono, ponieważ swoje miejsce w kolejce odstąpiła starszej kobiecie”.
Potem spojrzał na mnie i powiedział: „Bracie Eddy, być może ona się teraz modli; chciejmy popatrzeć… Tak, ma kamienie żółciowe, ma również bóle serca i…”. Nie mogę sobie przypomnieć, jaką chorobę jeszcze wymienił, ale powiedział o trzech chorobach. Potem znowu spojrzał na mnie. „Czy możesz wierzyć, bracie Eddy, czy możesz wierzyć?” – zapytał. Usiłowałem naprawdę wierzyć i powiedziałem: „Tak, ja wierzę”. „Chciałbym ci pomóc, abyś mógł uwierzyć” – powiedział. „Będę Go prosił, aby mi powiedział, jak się nazywa”. Czekał chwilę a potem powiedział: “Jej nazwisko brzmi Fair”.
Gdy po polowaniu wróciłem do domu, opowiadałem o tym mojemu ojcu. Prosiłem go, żeby próbował odnaleźć tę kobietę i dowiedzieć się, gdzie mieszka. Okazało się, że mieszka 400 km na południe od Dawson Creek.
Gdy siedzieliśmy w hotelu, znajdowała się od nas w odległości około 880 km na południe w jakiejś miejscowości w prowincji Alberta. „Czy to jest prorok? Co innego mogłoby to być; co innego?”.
Gdy kiedyś armia syryjska chciała napaść na Izraela, jeden ze sług powiedział królowi: „Izraelici mają proroka, który im mówi to, co ty, królu, sobie myślisz w swojej sypialni”.
Tak, moi panowie, Bóg wie nie tylko to, co ludzie robią, On zna także ich myśli. Jeżeli chcecie widzieć jaką moc mają Boży prorocy, to czytajcie swoje Biblie. Ja wam opowiadam tylko to, co sam przeżyłem, co widziałem i co słyszałem, a wy musicie usiłować zaszeregować te sprawy do waszych Biblii. Jeżeli brat Branham jest prorokiem, wtedy słuchajcie tego, co mówi!
Po zjedzeniu posiłku podeszliśmy do kasy, aby zapłacić rachunek, a kiedy chcieliśmy wyjść, ten młody żołnierz podszedł do brata Branhama. Widziałem jego głęboko osadzone oczy. Z jego twarzy można było poznać, że ma wiele problemów i zmartwień. Położył swoją rękę na ramieniu brata Branhama i zapytał: „Czy mógłbyś poświęcić mi dwie minuty?”. „Oczywiście, wyjdźmy stąd” – brzmiała odpowiedź. Obaj odeszli, my udaliśmy się w kierunku samochodu, a mały mężczyzna zaczął z nami rozmawiać. „Nikt nie jest w stanie zbadać, co temu młodemu człowiekowi dolega. 14 miesięcy był pod opieką lekarzy wojskowych. Trzy razy chciał popełnić samobójstwo. Ma bardzo miłą wierzącą żonę i dwoje miłych dzieci. Nikt nie może zbadać, co mu jest”.
Gdy ten mężczyzna rozmawiał z nami, wciąż obserwowałem boczną drogę, ponieważ chciałem widzieć, co się tam będzie działo. Stali tam obaj odwróceni do nas plecami. Brat Branham miał na głowie kapelusz, ubrany był w dżinsowe ubranie. Gdy obaj zdjęli swoje kapelusze, poznałem, że brat Branham się modli. Byli za daleko, aby cokolwiek usłyszeć. Potem znów włożyli kapelusze i swe kroki skierowali w naszą stronę. Nie patrzyłem na brata Branhama, lecz tylko na tego żołnierza, którego twarz była całkowicie zmieniona. Wszystkie moje wątpliwości zniknęły. Wciąż musiałem się przyglądać jego twarzy. Mówię wam: po wszelkiej jego udręce nie było żadnego śladu. Gdy tak z bocznej drogi wracali do nas, on podniósł w górę swoje długie ręce i wołał: „Jestem wolny, jestem wolny”.
Każdy mógł widzieć, że jest naprawdę wolny. Gdy przyszli do nas, młody mężczyzna powiedział: „Ten człowiek powiedział mi takie rzeczy, o których wiedzieliśmy tylko ja i moja żona. Gdy mi to powiedział, natychmiast zostałem uwolniony”.
W chwilę później pożegnaliśmy się, a oni wsiedli do swojego starego samochodu z 1939 roku i odjechali. My też wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej. Nim dojechaliśmy do głównej drogi, brat Branham zapytał mnie, czy znam tego młodego człowieka.
„Nie, nie znam go” – odpowiedziałem. „On nie jest jednym z twoich dobrych przyjaciół?” – dopytywał się dalej. „Nie, nie znam go” – potwierdziłem. „Czy możliwe, że go kiedykolwiek spotkałeś?” – zapytał. „To jest bardzo wątpliwe” – powiedziałem – „mieszka setki kilometrów ode mnie”.
„Bracie Eddy” – powiedział – „gdybyś go kiedykolwiek mógł poznać, nigdy bym ci o tym nie mógł powiedzieć. Opowiem ci to w tym celu, aby ci pomóc, żebyś mógł uwierzyć. Gdy staliśmy na tej bocznej dróżce, przyszedł On”. Kilkakrotnie już słyszałem z ust brata Branhama słowo On, On. To był Duch Święty, Słup Ognia, Pan Jezus Chrystus, zawsze ten sam. Brat Branham mówił dalej: „Przyszedł On i powiedział temu żołnierzowi, że ma bardzo miłą, wierzącą żonę”.
Nie upłynęło jeszcze ani pięć minut, gdy te same słowa usłyszałem z ust drugiego człowieka. „On ma bardzo miłą wierzącą żonę i dwoje miłych dzieci” – powiedział brat Branham. W Biblii wszystko jest potwierdzone przez dwóch albo trzech świadków. Teraz słyszałem to po raz drugi. „Ma miłą wierzącą żonę i dwoje miłych dzieci, a pomimo tego dopuścił się aktów homoseksualnych z młodzieńcami. I wtedy ten kompleks, jak nazwał to on, złapał go. W tym momencie, gdy ten duch został zdemaskowany, ten młody człowiek został zupełnie uwolniony. Diabeł go opuścił”. Nic więc dziwnego, że on wołał: „Jestem wolny!”. Nigdy nie słyszałem o takim wypadku, żeby młody mężczyzna tak prędko został uwolniony od takiej straszliwej zmory.
Gdy brat Branham tam w samochodzie opowiadał mi o tym przypadku, miałem uczucie, jakbym się znajdował w środku Biblii, gdzie czytałem o tego rodzaju wydarzeniach. Tutaj została tylko obnażona tajemnica serca, a ten człowiek został uwolniony. Miałem takie wrażenie, jak gdyby to właśnie teraz wyszło z Biblii.
Kiedy przyjechaliśmy do domu Buda Southwicka, zacząłem o tym wypadku opowiadać. Wszystko, co teraz przeżywałem, mogłem znaleźć w Biblii, ale tych nauk, chociaż sam byłem kaznodzieją, w Biblii znaleźć nie mogłem. Bratu Southwickowi powiedziałem, że ta kobieta stała tam w kolejce modlitwy w sprawie jednego młodego mężczyzny, który był blisko śmierci z powodu raka. Ten mężczyzna mieszka w Fort St. John. „Wyobraź sobie, Bud” – powiedziałem. „Gdy tamtędy przejeżdżaliśmy, brat Branham pokazał mi biały dom i powiedział: Nad tym domem jest cień śmierci, tam ten mężczyzna umiera na raka”.
„To się zgadza” – powiedział Bud – „znam tego mężczyznę od wielu lat, nazywa się Ed Thommas i wiem, że ma raka i leży na łożu śmierci”.
Czułem się tak, że nie wiedziałem, gdzie jest lewa a gdzie prawa strona. Wydawało mi się, jakbym stał na ringu bokserskim. Zacząłem wszystko pojmować i chwalić Boga za to. Jakże mocno to było wtedy potwierdzone; tak, że dziś mogę się tym z wami dzielić. Możecie sobie sami zadać pytanie: „Cóż to był za mąż, którego Bóg nam posłał? W jakim celu Bóg to uczynił?”. Aby móc uwierzyć w jego służbę, musimy umieć odpowiedzieć na wiele pytań. O, jest jeszcze tak wiele tego, o czym chciałbym wam opowiedzieć.
W tym samym roku pojechaliśmy w te okolice jeszcze raz. Zanim wyruszyliśmy, brat Branham zadzwonił do mnie: „Bracie Eddy, wierzę, że będziemy mieć dobre polowanie”. „O, to dobrze” – powiedziałem. Cieszyłem się na udane polowanie, gdyż często nie miałem szczęścia do ustrzelenia zwierzyny. Brat Branham powiedział: „Widziałem, że zastrzelę wielkie zwierzę, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem”. Nie mógł mi powiedzieć, czy to był sen, czy widzenie, ale zaczął mi to zwierzę opisywać.
“Rogi były odchylone do tyłu. Zabiłem już wiele zwierząt, ale takiego jeszcze nigdy”. Potem powiedział: „Jeżeli to było widzenie, to się to stanie, jeżeli jednak to był sen, to znaczy, że być może zjadłem przed spaniem za dużo kapuśniaku”. On miał taki sposób wyrażania się. „Wszystko ci opowiem, gdy spotkamy się w Dawson Creek” – powiedział. Był wtedy w Jeffersonville, a ja byłem w Victorii. Mniej więcej po miesiącu spotkaliśmy się i gdy byliśmy w hotelu, opowiadał mi to widzenie: „Byłem razem z dwoma albo trzema chłopcami”. Gdy to powiedział, pomyślałem sobie, że to nie może się wydarzyć; był to widocznie tylko sen, gdyż tylko my dwaj z bratem Southwickiem mieliśmy się tam udać, a tylko ja byłem wśród nich młodym mężczyzną.
Lecz brat Branham opowiadał dalej: „Byli przy tym obecni dwaj albo trzej młodzieńcy. Przewodnik miał na sobie zieloną koszulę. Potem przyszliśmy na jedno miejsce, gdzie był bardzo rozległy widok, cudowna okolica. Tam zobaczyliśmy to zwierzę z wielkimi odchylonymi do tyłu rogami”. „O, to musiał być karibu” – powiedziałem. „Tego nie wiem, bracie Eddy” – odrzekł. „W życiu jeszcze nie widziałem karibu. Było koloru ciemnoczekoladowego”. „Wobec tego to nie może być karibu, bo one są szare” – powiedziałem. „Nie wiem, co to było, ale to było koloru ciemnoczekoladowego”. Popatrzcie, nigdy nie miał wątpliwości. Nie powiedział, np. „Być może ono było trochę szare”. Nie, powiedział: „Ono miało kolor ciemnej czekolady”. Jestem szczęśliwy, że w ten sposób przemawiał. Nigdy nie powiedział: „Być może było to trochę inne”. Mówił ze świadomością, że tak mówi Słowo. Czy nie jesteście wdzięczni, że mamy taką usługę, która zawsze trzyma się Słowa?
„Ono miało kolor ciemnej czekolady, a ja to zwierzę zastrzeliłem. Mój przewodnik w zielonej koszuli chciał odejść; dziwiłem się, dlaczego. Pomyślałem, że może chce poszukać swojego towarzysza. Zobaczyliśmy ogromnego niedźwiedzia grizzly. Miałem tylko broń małokalibrową 72 Winchester, ale przypominam sobie, że tego niedźwiedzia zabiłem jednym strzałem. Potem jeszcze widziałem, jak jeden z mężczyzn wyciągnął coś z torby myśliwskiej, mierząc rogi temu wielkiemu zwierzęciu.
Widziałem rękę tego młodzieńca. Musiała to być ręka młodego mężczyzny, ponieważ nie była owłosiona. Ten młodzieniec pomagał przy mierzeniu, widziałem grzbiet jego dłoni. Potem usłyszałem, że ktoś powiedział: To jest dokładnie 42 cale (106,5 cm). Gdy to zostało wypowiedziane, widzenie znikło”.
Starałem się te sprawy, o których słyszałem, włączyć do naszych planów. „O, być może stanie się to podczas tego polowania” – powiedział brat Branham. „Być może stanie się to następnej wiosny, kiedy mam się udać na polowanie z chrześcijańskimi biznesmenami. Chcą mnie zabrać ze sobą na polowanie na niedźwiedzie na Alasce”.
Można by sobie pomyśleć, że brat Branham chodził ot tak sobie z jednego polowania na drugie. Przyjaciele, często kiedy wyszliśmy na polowanie, nie oddaliśmy ani jednego strzału. Szliśmy tam dla spokoju.
Wtedy jechaliśmy tam w góry i gdy przybyliśmy do brata Southwicka, prosiłem brata Branhama, aby o tej wizji jeszcze raz opowiedział. Potem powiedziałem bratu Southwickowi: „Jest w tym coś dziwnego, przecież karibu nie są brązowe, lecz szare”.
Brat Bud na to odpowiedział: „Tak, to jest dziwne, bo wszystkie karibu na północ od magistrali na Alaskę są ciemnoszare, ale karibu na południe od tej magistrali to karibu górskie, a te są koloru ciemnoczekoladowego”. O, więc to było to. Potem jeszcze Bud powiedział: „Weźmiemy ze sobą na to polowanie mojego syna Blaine’a. Może nam pomóc”. To widzenie zaczęło mnie już oszałamiać. Zapytałem Blaina, ile ma lat. Odpowiedział, że osiemnaście.
Zacząłem się czuć jakoś dziwnie, nieswojo. Widziałem, jak wszystkie wątpliwości się rozwiewały. Są więc brązowe karibu, a teraz byliśmy my, dwaj młodzieńcy, którzy mieli w tym uczestniczyć.
Następnego dnia polowania ujrzeliśmy stado karibu, które stało na pewnej granitowej skale. Byliśmy wysoko w górach; okolica była cudownie piękna – łąki, kwiaty, po prostu było wspaniale, a do tego jeszcze stado karibu, więc byłem tym oszołomiony. Jechaliśmy na koniach w kierunku wierzchołka góry, a potem, zsiadłszy z nich, szliśmy piechotą w kierunku, stada. Gdy powróciliśmy do naszych koni, w pobliżu zobaczyłem młodego karibu. Brat Branham właśnie nadszedł i ja powiedziałem do niego: „Strzelaj, bracie Branham”.
„Ale ty potrzebujesz coś do zjedzenia” – odpowiedział – „strzelaj ty; z niego będziesz miał smaczny kąsek”. „Nie” – odpowiedziałem – „nie chcę oddać pierwszego strzału, strzelaj ty”. „Nie, idź ty”. To był jego sposób zachowania się, zawsze dawał pierwszeństwo drugiemu. Odpaliłem i trafiłem. Nie była to zbyt wielka sztuka, ale mówię wam, że mięso było znakomite.
Pozostawiliśmy w obozowisku niektóre rzeczy oraz resztę mięsa i szliśmy dalej na polowanie. Wspięliśmy się na pewien górski grzbiet i stamtąd mieliśmy widok, którego nie da się opisać. Gdy przekroczyliśmy szczyt góry, po drugiej stronie, w odległości kilkuset metrów, zobaczyliśmy kilka sztuk ogromnych karibu, jakich jeszcze w moim życiu nie widziałem. Na głowach miały olbrzymie rogi i odpoczywały na lodowcu. Namyślaliśmy się, co mamy dalej robić.
Moje mięso leżało po drugiej stronie pagórka. Postanowiliśmy rozdzielić się, a potem spotkać w umówionym miejscu. Brat Southwick i brat Branham udali się w kierunku, gdzie odpoczywały karibu. Blaine i ja wróciliśmy z powrotem, aby przynieść nasze mięso, a potem pojechaliśmy na koniach na miejsce spotkania – wyschnięte koryto rzeczki. Widzieliśmy brata Branhama, jak przechodził przez grzbiet pagórka. Potem usłyszeliśmy strzał i jeden wielki karibu zwalił się na ziemię.
Tutaj muszę jeszcze o czymś wspomnieć. Od kilku lat, gdy chodziłem na polowania, miewałem na sobie koszulę w zielone wzory. Koszula ta była już stara i zużyta i przed tym polowaniem prosiłem żonę, aby ją wyrzuciła i kupiła dla mnie w mieście dwie nowe koszule. Nieświadomie postępowałem wbrew temu, co było pokazane w widzeniu. Gdy przed odejściem na polowanie otworzyłem moją torbę myśliwską, aby tam coś włożyć, zobaczyłem na wierzchu dwie zielone koszule. Byłem trochę zgorszony, że żona nie uczyniła tego, o co ją prosiłem. Z tego też powodu na polowaniu miałem zieloną koszulę.
Ani we śnie nie wyobrażałem sobie, że znajduję się w środku tego, co się odgrywało zgodnie z tym widzeniem. Popatrzcie, przyjaciele, jak łatwo można przeoczyć Boże działanie. Bóg przed założeniem świata wiedział, że na tym polowaniu będę miał na sobie zieloną koszulę. On to pokazał prorokowi kilka tygodni przedtem. Ten prorok opowiedział mi o tym przez telefon, ja opowiedziałem to mojemu ojcu, potem opowiedzieliśmy to bratu Bud Southwickowi; znajdowałem się więc w środku tego, a gdy się to działo, nie zauważyłem tego! Któregoś dnia chciałbym o takim sposobie Bożego działania opowiedzieć. Obecność Boża jest tak delikatna, że możemy ją odczuć jedynie, gdy w nas jest natura gołębicy.
A więc czekaliśmy tam, a Blaine był przy mnie (w widzeniu miałem tam być sam). Czekaliśmy około godziny na brata Branhama i Buda Southwicka. Blaine powiedział: „Jeśli w ciągu pół godziny ich tu nie będzie, to pójdę ich szukać”. Po pół godzinie Blaine odszedł i zostałem sam.
Wciąż jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Stałem tam w zielonej koszuli. Na moim koniu leżał karibu ciemnoczekoladowego koloru.
Potem usłyszałem głosy, gdy schodzili w dół po wyschniętym korycie rzeczki. Brat Southwick niósł na plecach zwierzę z olbrzymimi rogami i gdy podszedł do mnie, zrzucił je na ziemię. Podbiegłem do brata Branhama i uchwyciwszy go za rękę, zawołałem: „Gratuluję, jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkiego zwierzęcia”. „Upolowałem także mojego niedźwiedzia” – powiedział brat Branham.
„O, popatrzcie, teraz się ze mnie nabijasz” – powiedziałem do niego. „Nie wierzę temu”.
Wiecie przecież, że na polowaniu opowiada się różne nieprawdopodobne historyjki. „A jednak, jednak go mam” – powiedział brat Branham. „Nie, nie wierzę” – odpowiedziałem. „A jednak go upolował” – stwierdził zupełnie poważnie brat Southwick.
Nagle zacząłem coś odczuwać, jakąś dziwną, szczególną obecność. Było to takie samo uczucie, jakie miewałem na podium, gdy były objawiane tajemnice ludzkich serc. Nie modliłem się o to, przyszło ot tak, po prostu.
Nigdy przedtem nie widziałem, żeby myśliwy nosił przy sobie na polowaniu taśmę do mierzenia. Tego myśliwi nie noszą. Bud jednak wyjął z torby taśmę do mierzenia i zaczął mierzyć rogi tego zwierzęcia. Położył jej koniec u nasady rogów i zaczął rozwijać miarę. Próbawał to trzy razy i za każdym razem koniec taśmy spadał z nasady rogów. „Przytrzymaj mi ten koniec” – powiedział do Blaina. Wtedy osiemnastolatek przyklęknął i potrzymał ręką koniec miary.
Nie jestem w stanie opisać, jak mocna była obecność Boża nad nami w tej chwili. Potem wyciągnął tę miarę i my trzej – Bud, Blaine i ja, głowa przy głowie patrzyliśmy na nią. Brat Branham stał obok i przyglądał się; prawie się nie ruszał, tak jak na podium.
Ta Obecność była nad nami. „To ma 42 cale” – powiedział Bud. Brat Branham dotknął mnie tylko w ramię, powiedział: „To jest to; teraz to jest już za nami”.
Była tam ręka osiemnastoletniego młodzieńca, były tam rogi długości 42 cali; byłem tam ja w mojej zielonej koszuli, oczekiwałem; leżał tam niedźwiedź grizzly zastrzelony jednym strzałem; wszystko zgadzało się co do joty, tak jak to przedtem było pokazane w widzeniu.
Moglibyście mi zadać pytanie, co ma Bóg do czynienia z upolowanym niedźwiedziem? Co ma Bóg do czynienia z polowaniem? Dokładnie to samo, co miał do czynienia, gdy chodził po ziemi, z rybami i rybakami. Piotr wiedział, o co chodzi. Usłyszał pytanie: „Złowiliście coś?”. „Nie” – powiedział. „Łowiliśmy całą noc i nic nie złowiliśmy”.
„Zarzućcie więc jeszcze sieć po drugiej stronie łodzi” – powiedział Jezus. Piotr to uczynił, a wtedy sieć napełniła się rybami, tak że aż się rwała i wtedy Piotr zrozumiał, co się dzieje: „To jest Pan” – powiedział. Umiał to tak rozpoznać, jak nikt inny, był przecież rybakiem. Gdy brat Southwick zobaczył tę miarę, rozpoznał, o co chodzi. Bud był człowiekiem szczerze wierzącym i nie miał wątpliwości w tej sprawie. Był człowiekiem dziczy, przewodnikiem, myśliwym, który Pismo znał bardzo mało. Ale kiedy się to stało, zaraz poznał, że brat Branham był prorokiem. Wielu teologów tego nie wie, nie mogą tego zobaczyć.
Biblia mówi, że gdy Mojżesz znalazł się w obecności Bożej, zamikł i odczuł lęk. To była ta Obecność, którą tam odczuwałem.
Chciałbym wam jeszcze powiedzieć coś odnośnie tych trzech pytań, które mnie wciąż nurtowały w sercu. Jechaliśmy wówczas na wiosnę w góry z bratem Chris Burgiem. Było to pod wieczór, trzeciego dnia podróży. Przygotowaliśmy już kolację i zrobiliśmy porządek w naszych rzeczach, gdy brat Branham odezwał się do mnie: „Chcę się przejść, może upoluję jakieś mięso, może stepową kurę, albo zająca; czy poszedłbyś ze mną, bracie Eddy?”.
„Tak, bardzo chętnie“ – odpowiedziałem. Chris Burg zapytał: „Czy mogę iść z wami?”. „Tak, chodź z nami” – odpowiedział brat Branham. Lecz wtem Chris powiedział: „Nie, raczej zostanę, idź tylko ty, bracie Ed”. I tak miało być.
W ten chłodny wieczór szliśmy razem jakąś wąską ścieżką. Przed trzema dniami zadałem bratu Branhamowi jedno pytanie. Nie chciałem za dużo pytać, bo wiedziałem, że potrzebował spokoju, ale o jednej sprawie chciałem się dokładnie dowiedzieć. W jaki sposób człowiek otrzymuje widzienia? Czy musi mieć przy tym zamknięte oczy? Ale przecież widziałem go tam w restauracji, że miał oczy otwarte. Chciałem to poznać i pytałem się: „Bracie Branham, w jaki sposób otrzymujesz widzenia?”. Położył rękę na moim ramieniu i powiedział: „Miłuję cię, bracie Eddy, jak swojego własnego syna. Jeżeli mogę ci w czymkolwiek pomóc, uczynię to bardzo chętnie. Popatrz, ty jesteś kaznodzieją, a kiedy głosisz, przychodzi na ciebie pomazanie, abyś mógł przynieść Słowo, a ja otrzymuję pomazanie Ducha, abym mógł oglądać widzenia. Gdy mnie pomazanie opuszcza, gdy On odchodzi, to nie mogę Go z powrotem przywołać. Może i ty coś takiego przeżyłeś?”.
„To jest prawda” – powiedziałem. „Gdy po jakimś szczególnie błogosławionym nabożeństwie powracam do domu i chcę o tym opowiedzieć mojej żonie, nie jestem w stanie podać jej tego w ten sposób, ponieważ brakuje pomazania”. Przecież wiecie, o czym myślę. Możecie przeżyć obecność Bożą, ale potem nie możecie jej przywołać z powrotem. „Tak samo jest z oglądaniem widzenia” – powiedział brat Branham. To było jedyne pytanie, jakie mu zadałem przed trzema dniami.
„Myślę, że powinniśmy upolować jakąś kurę lub coś innego, aby zdobyć trochę mięsa” – powiedział brat Branham. Szliśmy sobie tak swobodnie, może półtorej kilometra, spacerkiem. Nie mieliśmy żadnego określonego celu i nie zależało nam na czasie. Podeszliśmy do jakiegoś pnia leżącego obok drogi i usiedliśmy sobie. Tak rozmawialiśmy dalej. Brat Branham opowiadał: „Gdy pewnego wieczoru jechałem na koniu za bratem Budem, był to wówczas bardzo miły, ciepły wieczór, wtedy przyszedł do mnie On. Zdaje mi się, że masz trzy pytania, które mi chcesz zadać. Pierwsze dotyczy nasienia węża, drugie Bóstwa a trzecie chrztu wodnego”. Mówię wam, przyjaciele, gdy spojrzałem w tym momencie w oczy proroka, moja istota została całkem obnażona.
Wiedziałem, że jest prorokiem. Już przedtem wiedziałem, że ludzie mówili o nim, że jest prorokiem. Nie wiedziałem, że musiał otrzymać poselstwo. Ja wtedy studiowałem Pismo i czytałem. Głosiłem, ale o tych sprawach nie wiedziałem. Pismo dla mnie było zamknięte.
A tam otworzył moje serce. Przyjaciele, możecie sobie wyobrazić, jakie to jest, gdy to najskrytsze w was jest obnażone, a ktoś zagląda tam i patrzy tak, jak przypatrujemy się twarzy jakiegoś człowieka. Nic nie mogłem skryć. „Tak, to jest prawda”- powiedziałem. Miałem w pamięci kilka miejsc Pisma, które miały być dowodem, że Kain nie mógł być synem węża. Powiedziałem, że jest napisane, że Adam poznał swoją żonę i ona poczęła syna, któremu na imię dała Kain. Potem do Adama powiedziała, że go otrzymała od Pana.
„To się najzupełniej zgadza, ale musisz przeczytać jeszcze dalsze wiersze” – odpowiedział. „Ona nie poczęła po raz drugi, ale drugi raz urodziła, jego brata Abla”. Odpowiedziałem: „Wobec tego to były bliźniaki”. Wtedy zaczęło mi się Pismo otwierać.
Popatrzcie, on mnie nigdy nie chciał przekonywać. Gdy pierwszy raz mówiliśmy na temat Pisma, powiedział do mnie: „Bracie Eddy, po prostu módl się. Ja również będę się modlił. Musisz to otrzymać przez objawienie, Słowo Boże musi ci zostać objawione. Nie możesz go pojąć uczeniem się lub studiowaniem. To dzieje się przez objawienie”.
Z całą powagą zacząłem szukać Pana, a Pismo zaczęło się otwierać przede mną. Aby móc zrozumieć, trzeba otworzyć swoje serce. Teraz dopiero rozumiem, dlaczego Jezus musiał się narodzić z panny i dlaczego na krzyżu musiała być przelana krew. Wiele rzeczy zacząłem rozumieć, których przedtem nie pojmowałem.
Innym razem jechaliśmy na polowanie w stronę Fort St. John. Jeszcze nic nie zastrzeliłem, a koniecznie chciałem coś upolować, aby mieć mięso. Z bronią w ręku siedziałem na przednim siedzeniu obok brata Branhama. Z tyłu siedział Blaine, najstarszy syn Buda Southwicka. Korzystał z okazji, aby udać się do Fort St. John. Brat Branham odwrócił się do mnie i zapytał: „Co sobie myślisz o mojej służbie? Czy to może być służba Eliasza, jak o tym jest napisane w Piśmie?”. Jego głośna wymowa była tak szczególna, jak ją można było słyszeć na zgromadzeniach, gdy rozmawiał z ludźmi. Nie mogłem pojąć, że on mnie, młodemu kaznodziei, zadaje tego rodzaju pytanie. Czułem się bardzo mały, siedząc tam obok męża, którego Bóg używał, aby wzbudzać umarłych. Oglądałem zdjęcie, na którym brat Branham przemawiał do 300 tysięcy ludzi. Słyszałem o zebraniach w Indiach i Afryce i nie czułem się godny, aby odpowiedzieć na tego rodzaju pytanie.
Powiedziałem: „Bracie Branham, według mnie jest nią, gdyż wskazuje na to wiele znaków. Wydaje się, że to jest ta służba”. Ledwie te słowa wypowiedziałem, Obecność naraz zstąpiła do nas jak wicher. To nagle znalazło się między nami. Dokładnie wiedziałem, gdzie To było. Bałem się cokolwiek powiedzieć albo nawet się poruszyć. Już nic nie mogło być wypowiedziane.
Siedziałem tam i spoglądałem na drogę, lecz powoli odwróciłem mój wzrok na twarz brata Branhama. Chciałem widzieć, co on teraz powie lub uczyni. Nie wiedziałem, co mam począć w stanie tak szczególnej Obecności. Jego twarz była szara jak popiół. Obaj mieliśmy zapuszczone brody, bo już dziesięć dni byliśmy w lasach. Jego oblicze pozbawione było wszelkiego koloru.
Przez kilka chwil nie wypowiedział ani słowa, lecz tylko spoglądał przed siebie na drogę. Potem powoli odchylił swój stary kapelusz do tyłu i spokojnie odwrócił twarz w moją stronę. Kątem oka spoglądał na mnie, ja z kolei patrzyłem mu prosto w oczy.
Przyjaciele, ja widziałem jego oczy wówczas, gdy miał widzenie. Patrzył się na mnie tak, jak gdy się modlił za chorych. Oczy ludzkie mogą wam opowiedzieć o wielu sprawach. Jego wyglądały, jak gdyby zasypiał. Spojrzał na mnie i rzekł: „Bracie Eddy, zdaje mi się, że On do mnie przyszedł już dziesięć tysięcy razy. Zawsze się to powtarza. Za każdym razem wygląda to tak, jak gdybym miał umrzeć”.
Nie wiem, co by się stało, gdybyśmy rozmawiali z sobą jeszcze dłużej, lecz w pewnej chwili znaleźliśmy się na zakręcie a niedaleko na środku drogi stał łoś. Zawołałem: „Tam jest łoś! Zatrzymaj się, ja mogę go z tego miejsca dobrze trafić!”. Lecz brat Branham nie zdjął nawet nogi z pedału, jadąc spokojnie dalej, powiedział: „Wszystko w porządku, bracie Eddy, on należy do ciebie”.
„Stój” – zawołałem – „odległość jest dobra, najwyżej 300 metrów”. Ale on jechał dalej – już tylko 250 metrów… 200 metrów. Różne rzeczy kotłowały mi się w głowie: Może samochód… on może uciec… mam przecież naładowaną strzelbę… „Wszystko w porządku, bracie Eddy” – powiedział. „Spokojnie, on jest twój”. Jechał jeszcze dalej a dopiero w odległości około 20 metrów zatrzymał się.
Łoś stał na środku drogi i patrzył na nas. Wysiadłem z wozu, lecz łoś się nawet nie poruszył. Przyłożyłem strzelbę i patrzyłem przez lunetę celowniczą. Byliśmy tak blisko, że widziałem tylko skórę. Nigdy jeszcze nie znajdowałem się tak blisko zwierzęcia. Wystrzeliłem i widziałem to miejsce, które trafiła kula.
Miałem obawę, że zwierzę padnie na środku drogi i w każdej chwili może na nie najechać samochód, a w naszym aucie mieliśmy za mało miejsca, aby je zabrać ze sobą. Pomyślałem sobie, że gdyby ono upadło na drogę, wtedy mógłby je ktoś ukraść.
Było nas tylko trzech mężczyzn, a to za mało, aby to zwierzę przeciągnąć w ustronne miejsce. Łoś tymczasem ruszył drogą, potem zszedł po skarpie w dół i skierował się ku zaroślom. Zdaje mi się, że Blaine wystrzelił jeszcze raz, ale zwierzę szło sobie spokojnie dalej, weszło około 10 metrów w głąb krzewów i zwaliło się. Weszliśmy do zarośli i ze zwierzęcia uzyskaliśmy około 400 kg wybornego, smacznego mięsa. Po kilku godzinach powróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej. Nam pozostała ta miła Obecność. Brak mi słów, aby ją opisać. Musiałbym się posługiwać jakimś innym językiem – nie wierzę, żeby się w niebie mówiło po angielsku. Ta wzniosła, przyjemna Obecność pozostawała z nami jeszcze długo. Brat Branham powiedział: „Za każdym razem, gdy On przychodzi, bracie Eddy, stanie się coś dobrego”.
Gdy wam piszę o tych wydarzeniach, muszę powiedzieć, że od tego czasu całe moje życie zostało zmienione. Przedtem w swoim sercu miałem wiele pytań odnośnie Pisma, lecz Bóg w Swojej dobroci dał mi je zrozumieć. Przedtem głosiłem kazania, ewangelizowałem i czyniłem wiele, ale tam Bóg otworzył dla mnie zrozumienie Pisma. Bóg dał mi wiele, bo On jest Dawcą! On dał mi bardzo dobrych przyjaciół, braci i siostry na całym świecie. Dziękuję Mu za moją żonę, za moją rodzinę, która miłuje to Słowo. Dziękuję Mu za moje obie córki, które wyszły za mąż. Wszystkim, którzy to świadectwo słyszą, chcę powiedzieć, że Bóg mnie w tym czasie obficie obdarzył. Odczuwam tę dobroć, która mnie już nigdy nie opuściła.
Ona pozostała przy mnie od tego dnia, gdy tam siedzieliśmy w samochodzie, a Bóg dał mi łaskę, abym wypowiedział właściwe słowa. Stało się to samo, co u owej kobiety, której córka miała ducha nieczystego. Wypowiedziała właściwe słowa. Jezus jej powiedział: „Nie jest dobrze brać chleb dzieciom i dawać szczeniętom”. Odpowiedziała: „To jest prawdą, Panie, ale i psy jedzą okruszyny, które spadają ze stołu”. Jezus jej odpowiedział: „Ponieważ to powiedziałaś, otrzymasz to, o co prosisz”. Ona wypowiedziała właściwe słowa. Wierzę też, że Bóg owego wieczoru dał mi te właściwe słowa.
W 1962 roku mieliśmy zgromadzenia w Port Alberni i w czasie jednego z tych zebrań brat Branham pokazał mi młodzieńca, który tam siedział, mówiąc: „Nad tym młodzieńcem krąży cień śmierci, on ma epilepsję”. Ja i moja żona znamy tego młodego człowieka; znamy też jego matkę, która jest bardzo miłą kobietą. Nazywa się Steven Tate. Lekarze przepowiadali, że on wkrótce umrze. Przed rokiem znów go spotkałem i jest tak samo zdrowy jak ty i ja. Pan go całkowicie uwolnił.
W czasie tych zebrań mieliśmy możliwość wypłynąć na jezioro łódką i łowić ryby. Wyjechał z nami indiański brat Robert Johnson, którego żona była niepłodna, a bardzo chciała mieć potomstwo. Brat Branham miał do Indian wielką miłość w swoim sercu. Kiedy wypłynęliśmy, zaczął rozmawiać z Robertem, który się zapytał: „Bracie Branhamie, czy Bóg często posługuje się twoim darem proroctwa? Wiesz, moja żona…”.
Brat Branham zapytał: „Czy wierzysz? Czy otrzymałeś Ducha Świętego?”. Wtedy zaczął rozmawiać o sprawach duchowych. Brat Branham mu wtedy powiedział: „Chciałbyś bardzo mieć syna, ale twoja żona nie może mieć dzieci, jednak będziesz miał dziecko a będzie to syn. Tak mówi Pan!”. W tym czasie łódź zachwiała się na wodzie. Robert się przestraszył, ja również. Brat Branham wiedział, co myślę i powiedział: „Myślisz, że nasza łódź została uderzona przez jakąś rybę albo najechała na jakąś kłodę drzewa? To nie była ryba ani żadne drzewo, to był Duch Święty. Przypomnijcie sobie, co jest napisane w Dziejach Apostolskich, że miejsce się zatrzęsło!”.
W tym samym czasie ojciec mojej żony dostał atak serca. Zaatakowana została główna arteria. Zadzwoniłem do lekarza: „Doktorze O’Brien, mówi Ed Byskal. Jestem zięciem pana Hardera, jak się czuje mój teść?” – zapytałem. Doktor powiedział tylko jedno słowo: „Źle“. „Czy moja żona ma udać się do szpitala”? – zapytałem. „To byłoby najlepsze” – odpowiedział doktor.
Poleciałem tam z moją żoną samolotem. Nie oczekiwaliśmy, że go jeszcze zastaniemy przy życiu. Ze względu na stan jego zdrowia lekarze pozwolili na odwiedzanie go tylko przez 10 minut dziennie. Gdy moja żona tam weszła, leżał właśnie pod namiotem tlenowym i nie mogli ze sobą rozmawiać, mogli się jedynie widzieć. Jego życie wisiało na włosku. Leżał w takim stanie już pięć tygodni. Do szpitala trafił pod koniec maja, a gdy na początku lipca przybył do Fort Alberni brat Branham, on tam jeszcze ciągle leżał.
Gdy w Victorii zakończyły się trzy nabożeństwa, staliśmy przy motelu i żegnaliśmy się z bratem Branhamem. Miał ze sobą swego małego syna Józefa, który biegał między zaparkowanymi samochodami. Staliśmy tam chwilkę i rozmawialiśmy. Potem życzyliśmy sobie Bożego błogosławieństwa i powiedzieliśmy: „Życzymy ci szczęśliwej drogi, bracie Branham, być może zobaczymy się wkrótce znowu. Jeżeli Pan pozwoli, moglibyśmy jesieną znów udać się na polowanie”.
Rozmawialiśmy z sobą tak, jak się rozmawia, gdy trzeba się już rozejść, ale jeszcze chciałoby się być przez chwilkę razem. Gdy brat Branham już odchodził, odwrócił się do mojej żony i powiedział jakby przypadkowo: „Siostro Byskal, chcę ci tylko powiedzieć, że twój ojciec będzie znowu zdrowy”. A to stało się w chwili, gdy się żegnaliśmy.
Mój teść niedawno skończył 80 lat. Jego lekarz, który teraz leży na łożu śmierci, powiedział mu po sześciu latach: „Gdybym nie był obecny, gdy ciebie przywieziono, to bym na podstawie zdjęć rentgenowskich nie wierzył, że miałeś takie ataki serca”.
Tak, moi panowie, on ma 80 lat i właśnie pojechał sam samochodem do Dawson Creek, a to jest 1200 km. Tam załadował swoje rzeczy i przyjechał z powrotem na północ. On ma 80 lat. Bóg pozostaje ten sam a Jego łaska trwa na wieki!
Zanim zakończę, chcę wam opowiedzieć jeszcze jedno wydarzenie. Stała się rzecz podobna do tej, którą opisuje Biblia. Nie pamiętam dokładnie daty, ale wydaje mi się, że było to jesienią 1963 roku. Pewnego dnia na polowaniu rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Billy Paul, Blaine i ja szliśmy w jednym kierunku. Brat Branham i Bud Southwick wybrali inny kierunek. Brat Branham miał widzienie, że zabił wielkiego niedźwiedzia. Opowiadał, że miało być przy tym kilku młodych.
Wcześnie rano zadecydowaliśmy, kto pójdzie z nami. Już po przebyciu krótkiego odcinka drogi zobaczyłem szarego niedźwiedzia, jakiego jeszcze w życiu nie spotkałem. (Przed dwoma laty opowiadał mi Blaine Southwick, który był znakomitym przewodnikiem i myśliwym i całe swoje życie spędził w lasach, że w następnych latach nigdy nie widział tak wielkiego niedźwiedzia). Obserwowaliśmy go przez pół godziny. Wspinał się na skały i szukał pożywienia dla siebie. Było to wspaniałe zwierzę. Był czarny a między uszami złocisto-żółty, jak pszenica.
Gdy się wiatr obrócił, znajdował się bardzo blisko nas. Zaczął węszyć i patrzył prosto w naszym kierunku. Leżeliśmy za krzakiem i mogłem widzieć jego małe oczy. Kilka sekund spoglądał na nas, a potem obrócił się i zaczął biec. Po dziesięciu minutach zniknął za górą. Góra, którą przekraczał, była ogromna. Biegł, aż dobiegł na sam szczyt. Wieczorem mówiliśmy do brata Branhama: „Dzisiaj miałeś iść z nami; widzieliśmy ogromnego, szarego niedżwiedzia”. Opowiedzieliśmy mu całą historię, nic przez to nie myśląc.
Następnego dnia, kiedy się obudziliśmy, padał deszcz i było zimno. Po górach przusuwała się nisko wisząca mgła. Taka pogoda utrzymywała się cały dzień, całą noc i jeszcze następny dzień. Przy nieustannym chłodzie wciąż padał deszcz. Następnego dnia wciąż padało, więc siedzieliśmy w namiocie. Padało nieustannie cztery dni. Jeden raz opuściliśmy namiot i chcieliśmy się przejść, ale musieliśmy szybko wrócić, bo znów nadciągała mgła i moglibyśmy zabłądzić.
Po czterech dniach siedzenia w namiocie powiedziliśmy sobie: „Koniec polowania, potrzebowaliśmy jednego dnia, aby tu przyjechać, jeden dzień mogliśmy polować, cztery dni siedzieliśmy w namiocie. Razem jest to już sześć dni, a jeszcze jeden dzień potrzebujemy na powrót. Lepiej zakończmy to”.
Następnego poranka przygotowywaliśmy się do powrotu. Namiot, konie, koce i wszystkie rzeczy były mokre i ciężkie. Marznęliśmy i czuliśmy się nędznie, więc zaczęliśmy nasze mokre wyposażenie ładować na konie. Czułem się przybity, gdyż prawie wcale nie byliśmy na świeżym powietrzu. Wtem brat Branham zapytał: „Gdzie widzieliście tego niedźwiedzia?”. „Tam z tyłu, w tej małej dolinie”.
„Pójdę tam jeszcze raz, może tam znowu będzie” – powiedział. Nam to odpowiadało, bo potrzebowaliśmy jeszcze jakąś godzinę, aby załadować nasze konie. On się oddalił i za około półtora godziny powrócił.
Niech mi Bóg pomoże, abym wszystko dokładnie opowiedział, jak to się działo. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy to słuchają, dobrze to zrozumieją. Przypominam sobie, że brat Branham przyszedł do mnie w chwili, gdy siedziałem na swoim koniu. Popatrzył na mnie i rzekl: „Ja w tej grupie jestem Jonaszem, z mojej winy jest taka pogoda. Powinienem był iść z wami. Już drugi raz w życiu przytrafiło mi się, że nie byłem posłuszny temu, co widziałem w widzeniu. Ale teraz jest to już za nami”. Potem podniósł palec do góry i rzekł: „Pogoda się poprawi, a my stąd odjedziemy wysuszeni”. Przyjaciele, z krzaków, gałęzi, drzew, liści i wszystkiego padały krople. Wszystko było na wskroś przemoczone. Deszcz padał cztery dni bez przerwy, więc było całkowicie niemożliwe odjechać z tego miejsca suchymi. Ale on powiedział, że to jest za nami.
Załadowaliśmy konie i gdy po dwudziestu minutach spojrzałem w górę, zobaczyłem na niebie niebieskie plamy. W tej samej chwili od gór zaczął wiać ciepły wiatr, poruszyły się gałęzie i drzewa zaczęły się pochylać. Po dwudziestu pięciu minutach chmury zaczęły znikać i zaświeciło słońce. Zanim zostało wszystko załadowane na konie, musiałem z siebie zdjąć nieprzemakalną kurtkę, bo było mi za ciepło. W pięknej słonecznej pogodzie jechaliśmy na naszych koniach osiem godzin. Było nie tylko ciepło, ale wprost gorąco. Prorok powiedział: „To już jest za nami”. Przyjaciele, dokładnie tak się stało! Ktoś z was mógłby powiedzieć: „To się zawsze może stać samo przez się”. Ale ja wam mówię, że gdyby się to nie wydarzyło, to ja dzisiaj nie stałbym tu, na tym miejscu. Gdyby się z jego przepowiedni chociaż jedna nie spełniła, to bym tu nie stał, aby wam o tych rzeczach świadczyć.
Może ktoś pomyśli: „Co to świadectwo ma przynieść, co ma na celu?“.
Moje świadectwo zakończę nastąpującym wyjaśnieniem: Świat w owym czasie akceptował służbę brata Branhama. Mam tu gazetę Międzynarodowej Społeczności Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Są w niej wymienieni bardzo znani biznesmeni. Na tytułowej stronie jest fotografia brata Branhama. W tej gazecie jest artykuł pt. „Za zasłoną czasu”. Chcę wam tylko przeczytać, co ci biznesmeni o nim piszą: „W czasach biblijnych żyli mężowie Boży, którzy byli prorokami i widzącymi. Ale we wszystkich tych świętych historiach nie możemy znaleźć większej służby, niż służba brata Branhama. On jest prorokiem, widzącym Bożym. Bóg używał Williama Branhama, aby w imieniu Jezusa wzbudzać martwych”.
To jest mocniejsze świadectwo, niż to moje, które słyszeliście. Ale ci sami mężowie, którzy uznali, że jest prorokiem i widzącym, ci, którzy potwierdzali, że umarli byli wzbudzani i nie wstydzili się poświadczyć tego swymi podpisami, ci sami mężowie nie byli w stanie pojąć, słyszeć i przyjąć tego poselstwa, które Bóg przez niego posłał.
Wszystkie te sprawy, o których wam świadczyłem, stały się tylko dlatego, aby nikt nie musiał wątpić w prawdziwość słów, które zostały wypowiedziane przez usta tego męża. Dlatego Bóg nie dopuścił, aby to, co zostało wypowiedziane, nie wypełniło się. Z tego też powodu towarzyszyła temu ta Obecność.
Pytam was, którzy o tych sprawach słyszycie: Co chciał Bóg powiedzieć światu, gdy był tu Jezus? Co chciał Bóg powiedzieć Izraelowi? Co On chciał ludziom w owym czasie powiedzieć? Ja to pytanie stawiam wam, ponieważ oni zlekceważyli te rzeczy, które im Bóg chciał powiedzieć. A dlaczego to zlekceważyli? Ponieważ oni mieli swoje własne poglądy, idee i filozofię. Zlekceważyli, chociaż Bóg wszystko przed ich oczami doskonale potwierdził.
Tutaj mamy świadków. Jest tu pastor, który może potwierdzić, że chłopiec po wypadku samochodowym został wzbudzony z martwych. Ja tu stoję i wydaję świadectwo o tych wszystkich sprawach, chociaż jestem tylko jak ziarnko na brzegu morskim. Dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie mogą o tych sprawach świadczyć. Co to jest?
Gdy ja sam po raz pierwszy ujrzałem ten cud, nie był to dla mnie zwykły cud; był w nim Głos Boży, który mnie uchwycił.
Może i wy słuchaliście jakąś taśmę i coś was z niej uchwyciło. Ale mówię wam, przyjaciele, musimy iść dalej, musimy przyoblec na siebie całą Bożą sprawiedliwość. Musimy iść za tym, co zostało wypowiedziane.
Dlaczego Bóg posłał taką usługę? Jaki miał w tym cel? On chciał, abyś coś usłyszał, abyś był przygotowany na odejście w miejsce wiecznego przeznaczenia. Chcę, aby tobie i mnie Boże Słowo podane zostało w taki sposób, jak ono jest napisane w Biblii. Tego pragnę z całego serca: abyśmy się w naszym życiu rozpalili bardziej, niż to było dotychczas.
Gdy się przed tym zgromadzeniem modliłem, przyszły mi na myśl słowa Jezusa: „O głupi i leniwego serca ku wierzeniu temu wszystkiemu, co powiedzieli prorocy!”. Gdyby oni widzieli to, o czym mówili prorocy, więcej by o Nim wiedzieli.
Zwracam te słowa do samego siebie. Ja wtedy miałem na sobie zieloną koszulę, widziałem zwierzę koloru ciemnoczekoladowego, które miało rogi o długości 42 cali i patrzyłem na ręce osiemnastoletniego młodzieńca, a mimo to nie dostrzegłem, że coś się przede mną wypełnia. Jak głupimi jesteśmy, jak leniwego serca jestem ja. Nie mówię tego do was, bo wy nie oglądaliście tych rzeczy. Jesteśmy tak powolni i leniwi w marszu naprzód. Och, uchwyćmy Słowo Boże, które On nam przekazuje w tej godzinie.
Jest jeszcze tyle spraw, o których należałoby opowiedzieć, ale teraz brak nam na to czasu. My nie żyjemy w przeszłości. Nie jesteśmy naśladowcami jakiegoś człowieka. My idziemy za głosem, który przemówił do nas w tej godzinie. Idziemy w ślad za poselstwem.
Przyjaciele, w tej chwili ludzie są zgromadzeni na wielu miejscach, przysłuchują się może pięknemu śpiewowi chórów i spędzają chwile w przyjemnej atmosferze. Jestem przekonany, że gdy Jezus przemawiał do ludzi, nie było tam przyjemnej atmosfery. Mogło tam być wszystko inne, ale nie to. Jednak dla głodnych dusz, które szukały życia, oznaczało to życie wieczne.
Tak i tutaj w naszym zgromadzeniu dzisiaj wieczorem odczuwam niedostatek. Jesteśmy niedostatecznie wsłuchani w to Słowo. Nie myślę przez to, że mamy słuchać jedno kazanie po drugim. Nie myślę także o tym, że mamy godzinami studiować Pismo Święte. Chcę przez to dać do zrozumienia, że powinniśmy słuchać w tym samym Duchu, w jakim zostało nam to podane. Gdy będziemy pozostawać w tym Duchu, w jakim nam to zostało podane, wtedy to miejsce stanie się w tych ostatnich godzinach czasu źródłem Bożej mocy. Amen.
Dziękuję wam za waszą uwagę. Mam na myśli wiele spraw, o których wam jeszcze nie opowiedziałem i te, które opowiedziałem w skrócie. Jeszcze wiele spraw należałoby podać do wiadomości. Chciałbym, abyśmy sobie jeszcze raz zadali pytanie: „Co Bóg chciał przez te rzeczy pokazać? Co chciał osiągnąć?”. Jeżeli będzie wam zależało, aby się tego dowiedzieć, wtedy otrzymacie odpowiedź.
Wiem, że wtedy otrzymacie rozeznanie Słowa i wiem, że to rozweseli wasze serca. Być może to świadectwo będzie wam pomocne do tego, aby znowu wyruszyć naprzód. Nie chcę wam tego narzucić siłą, gdyż wiem, że w waszych sercach musicie mieć pragnienie, które może spowodować głód w was samych.
Widzę, że to Słowo się w niektórych sercach pali, widzę także tych, którzy Go przyjmują i stają się małym, miłym zborem. Ale co do mnie, to ja chciałbym się w to poselstwo wgłębiać, chciałbym być w nie wkorzeniony. Chciałbym stać w ogniu, aby się ta sprawa we mnie paliła. Już gdy o tych rzeczach tylko mówię, porywa mnie to. Ja oczekuję na Niego.
Gdy patrzę wstecz i rozmyślam o tych rzeczach, gdy te widzenia przechodziły… O, ja nigdy nie miałem widzenia, ale to jest cudowne, gdy Bóg w tym celu kogoś używa. Może użyje do tego kogoś z was, młodzieńcy. Chwalę Boga, gdy On kogoś uchwyci. Ale mogę was zapewnić, że On nie użyje żadnej lekkomyślnej grupy.
Miałem możliwość nauczyć się od proroka niektórych rzeczy. Nigdy nie widziałem, żeby kogoś znieważał. Jadłem z nim, sypiałem z nim w namiocie, całymi dniami byliśmy razem. Byliśmy w niebezpieczeństwach, przekraczaliśmy wezbrane rzeki i najpierw posyłaliśmy przed sobą konie, aby stwierdzić, czy one mogą przejść. Przeżywaliśmy wszelkiego rodzaju trudności.
Przy nim było zawsze pełno ludzi. Wy macie chwile spokoju, lecz on ich nie miał. Czy możecie sobie to wyobrazić, ciągle czekają ludzie. Bracie Branham… bracie Branham… bracie Branham… mój syn… moja córka… mój wujek… Wszędzie czekali na niego ludzie, a on o tym wiedział. Gdy szedł na zgromadzenie, ludzie pchali się na niego ze wszystkich stron. Wszelkimi sposobami, próbowali do niego dotrzeć – w domu, na ulicy, wszędzie. Czy sobie zdajecie sprawę, co to oznacza? Ale on nigdy z tego powodu nie narzekał. Telefon stale dzwonił i dzwonił, pomimo ogłoszenia na wielkiej tablicy: „Proszę, dzwońcie do zboru”. Czy potrafilibyście żyć w takich okolicznościach a mimo to zachować w sobie Ducha Chrystusowego?
On był prawdziwym wzorem; nie traktujcie tego lekko, przyjaciele. Blaskiem tego poselstwa jest nie tylko radować się i wykrzykiwać. Mamy być cząstką tych spraw. Gdy mówimy o życiu według poselstwa, to mówimy nie tylko: „Chwała, chwała, alleluja”. To nie jest życie tego poselstwa, o którym mówię. Mówię o naturze, o boskim charakterze Jezusa Chrystusa. O tym mówię. Amen.
Chcę się z wami jeszcze czymś podzielić. Wcześniej wyobrażałem sobie, że brat Branham jest człowiekiem chodzącym zawsze z Biblią w ręku i rozmawiającym tylko o duchowych sprawach. Później jednak widziałem, że z trudnością można było z niego wydobyć, aby o tym mówił. Wyobrażałem sobie, że będzie często powtarzał: „Chwała Panu, alleluja!”. Nie przypominam sobie, żebym choć raz usłyszał takie słowa z jego ust. Ale gdy powiedział: „Szatanie, rozkazuję ci w imieniu żywego Boga, abyś opuścił tego człowieka” – wtedy to stało się. Taką naturę chcę mieć i ja. Tego pragnę.
On dostrzegał drobne sprawy. Także i Jezus zwracał uwagę na drobne sprawy. To była jedna z cech Jezusa. Działo się wtedy wiele rzeczy, ale Jezus patrzył na jedną drobną niewiastę. Ona straciła męża i była wdową. On się jej przyglądał. Przyszła tam i wrzuciła do skarbnicy tylko jedną drobną monetę. Jezus nie wspomniał o tych innych, lecz zwrócił uwagę tylko na nią i zatroszczył się, aby to wydarzenie zostało utrwalone w Jego Świętej Księdze.
Takie rzeczy on dostrzegał. Spotkaliśmy raz jednego starego Indianina, który miał już przeszło 80 lat. Wiecie, co brat Branham na nim zauważył? Gdy on się oddalił, powiedział: „Czy zauważyłeś, jak miał połatane te spodnie na kolanach?”.
Często omija nas sposobność społeczności z Bogiem, ponieważ nie dostrzegamy tych drobnych spraw. Niechby nam Bóg dopomógł dostrzegać i te drobne sprawy.