Film zawiera fragmenty kazania Williama Branhama, pt. „Mój życiorys”. Zostało ono wygłoszone w niedzielę popołudniu 19 kwietnia 1959 roku w Świątyni Angelus w Los Angeles, Kalifornia, USA. Oryginalne nagranie w języku angielskim trwa 1 godzinę i 59 minut. Ten film jest tylko streszczeniem całego kazania.
1. Skłońmy nasze głowy na chwilę do modlitwy. Łaskawy nasz Ojcze niebieski, jest to naprawdę przywilejem, że możemy zbliżać się do Ciebie, naszego Boga i Zbawiciela. Wysłuchawszy tej wspaniałej pieśni: „Jak wielkim jesteś Ty”, jesteśmy głęboko poruszeni, ponieważ wiemy, że Ty jesteś wielki. Modlimy się, aby Twoja wielkość okazała się nam na nowo tego popołudnia, kiedy będziemy przemawiać. A przypadło mi w udziale pierwszy raz w ciągu wielu lat cofnąć się w przeszłość mojego życia, i dlatego proszę, abyś darował mi siły i czego potrzebuję, Panie, w tej godzinie. Oby wszystkie błędy, jakie w życiu popełniłem, były dla innych tylko stopniami, prowadzącymi ich bliżej do Ciebie. Spraw to, Panie. Oby grzesznicy zobaczyli te odciski stóp w piasku czasu i oby prowadziły ich one do Ciebie. Prosimy o to w imieniu Pana Jezusa. Amen. (Możecie usiąść).
2. [Brat Glover mówi: „Czy mógłbyś modlić się nad tymi chusteczkami, zanim rozpoczniesz?” – uwaga wydawcy]. Chętnie. [Przygotowane są te tutaj i tamte]. Dobrze, dziękuję. Brat Glover, którego znam już sporo lat, to uświęcony człowiek. Miałem zaszczyt przebywać z nim przez chwilę wczoraj wieczorem. Powiedział mi, że przez pewien czas był złożony chorobą, odpoczywał, ale teraz, mając siedemdziesiąt pięć lat, powraca do służby dla Pana. Kiedy to usłyszałem, poczułem się o połowę mniej zmęczony. Myślałem, że jestem zmęczony, lecz teraz wydaje mi się, że nie jestem. On położył tu przede mną chusteczki, które są już w kopertach i przygotowane do wysłania.
3. Otóż ktokolwiek z was, słuchaczy radiowych, albo obecnych tutaj, kto pragnie jedną taką chusteczkę, a wy będziecie chcieć – „Świątynia Anioła Pańskiego” rozsyła je ciągle, bez przerwy. Możecie napisać wprost do „Angelus Temple” i oni będą się modlić nad nimi. Chcę was zapewnić, że to jest biblijne. Jest to obietnica Boża.
4. A gdybyście życzyli sobie, abym ja modlił się nad chusteczką dla was, mogę chętnie to zrobić. Napiszcie mi tylko na skrytkę pocztową 325, Jeffersonville, Indiana. Albo jeśli nie zapamiętacie numeru skrytki pocztowej, napiszcie tylko „Jeffersonville”. Jest to małe miasteczko, około trzydzieści pięć tysięcy mieszkańców. Wszyscy mnie tam znają. Chętnie będziemy się modlić nad chusteczką i wyślemy ją do was.
5. Otóż czyniąc to mieliśmy wielkie powodzenie, ponieważ… Otrzymacie z tym razem krótki list, informujący, że ludzie na całym świecie modlą się każdego poranka o godzinie dziewiątej i o godzinie dwunastej, i o godzinie trzeciej. Możecie sobie wyobrazić, o której godzinie nocy muszą wstawać do tej modlitwy ci, którzy mieszkają w innych stronach świata. Jeśli więc wszystkie te tysiące i dziesiątki tysięcy zanoszą swoje modlitwy do Boga w tym samym czasie za tę usługę, w sprawie waszej choroby, Bóg po prostu nie może tego odrzucić. Tak więc, jak powiedziałem, nie mamy żadnych programów, nie chcemy ani centa pieniędzy. My po prostu… Jeśli możemy wam pomóc, po to właśnie tu jesteśmy.
6. Ktoś przynosi następny stos chusteczek.
7. Otóż jeśli nie macie chusteczki, a chcecie, aby wam wysłać, to napiszcie. Jeśli nie będziecie potrzebowali jej zaraz, trzymajcie ją w Biblii, w księdze Dziejów Apostolskich, rozdział 19. To będzie jak gdyby taka mała biała przepaska, wysłana do was wraz z instrukcją, jak wyznać najpierw swoje grzechy. Nigdy nie próbujcie otrzymać coś od Boga bez pojednania się najpierw z Bogiem. Czy nie tak? A potem zostaniecie pouczeni, aby wezwać sąsiadów i swojego pastora. Jeśli w swoim sercu macie coś przeciwko komuś, idźcie najpierw i uporządkujcie to, a potem wróćcie. Następnie zaś módlcie się, miejcie spotkanie modlitewne u siebie w domu i przypnijcie tę chusteczkę do swojej bielizny, potem zaś wierzcie Bogu. A codziennie o tych trzech godzinach po całym świecie będą ludzie modlić się, tworząc łańcuch dookoła świata.
8. To będzie waszą własnością, zupełnie bezpłatnie, jak tylko napiszecie. Nie chcemy do was pisać, aby się nastręczać i przedstawiać wam jakiś program, który mamy. Chcemy, abyście popierali program, ale nie mamy nic, co moglibyście popierać. Rozumiecie? To więc nie jest po to, aby zdobyć wasz adres. To jest tylko usługa i służba dla Pana, jaką staramy się wykonywać.
9. Skłońmy teraz swoje głowy. A jeśli jesteś wśród słuchaczy radiowych, weź swoją własną chusteczkę i połóż na nią swoją rękę, kiedy będziemy się modlić.
10 Łaskawy Panie, przynosimy Ci te małe pakieciki, być może niektóre wyglądają, jakby były tam małe kaftaniki albo koszulki dla dzieci, albo para małych bucików, czy coś innego. Jest to chusteczka, która pójdzie do chorych i dotkniętych niemocami, Panie, i my czynimy to według Twojego Słowa, gdyż czytamy w księdze Dziejów Apostolskich, że ludzie brali od ciała Twojego sługi Pawła chustki i przepaski, ponieważ wierzyli, że Twój Duch spoczywa na tym człowieku. Złe duchy wychodziły z nich, a niemoce i choroby opuszczały ich, ponieważ wierzyli. A teraz uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy, o Panie, świętym Pawłem, ale wierzymy, że Ty ciągle pozostajesz Jezusem. Prosimy, abyś przyznał się do wiary tych ludzi.
11. O Panie, spojrzyj w dół ponownie, kiedy te paczuszki będą kładzione na chore ciała z przypominaniem Twojego żywego Słowa, i niechaj choroba przestraszy się! Spojrzyj poprzez krew Twojego Syna Jezusa, który umarł, aby dokonać tego pojednania. Niech nieprzyjaciel przestraszy się i odstąpi, aby ci ludzie mogli wejść w obietnicę, że „przede wszystkim” jest Twoim pragnieniem, „aby się nam dobrze powodziło”. Spraw to, Ojcze, gdyż wysyłamy to z tym samym nastawieniem w naszych sercach i to jest naszym zamiarem. Wysyłamy to w imieniu Jezusa Chrystusa. Amen.
12. Dziękuję ci, bracie Glover. Dziękuję.
13. Ponieważ dzisiaj jest zakończenie tej części kampanii, nie wiem, czy jest to transmitowane, czy nie, lecz chciałbym powiedzieć do słuchaczy radiowych, że było to jedno z najpiękniejszych spotkań, jakie miałem w ciągu wielu, wielu lat. Było to solidne, zdrowe, bardzo miłe zgromadzenie, zorganizowane przy współpracy, w jakim uczestniczyłem od długiego czasu.
14. [Pewien brat mówi: „Jesteśmy na antenie do czwartej piętnaście. Słuchają wszędzie w południowej Kalifornii, na wyspach i na statkach. Dzwonią do nas. Masz więc wielkie audytorium: tysiące i dziesiątki tysięcy – uw. wyd.] Dziękuję. To bardzo dobrze. Miło mi to słyszeć. Niech Bóg błogosławi was wszystkich.
15. Niewątpliwie zawsze miałem w sercu ciepłe miejsce dla zboru „Angelus Temple”, gdyż on opowiada się za pełną ewangelią Jezusa Chrystusa. A teraz wydaje mi się to jeszcze bardziej osobiste. Wygląda na to, że po spotkaniu się z wszystkimi i doświadczeniu tej miłej atmosfery jestem teraz jednym z was bardziej, niż poprzednio. Niech was Bóg błogosławi, to jest moją modlitwą. [Zebrani klaskają – uw.wyd.] Dziękuję uprzejmie. Zostało ogłoszone, że dziś po południu mam do was mówić przez chwilę o czymś takim jak: „Mój życiorys”. To jest dla mnie trudną rzeczą. To będzie pierwsza moja próba poruszenia tego tematu od wielu lat. Nie będę miał czasu wchodzić w szczegóły, lecz pokażę tylko jego część. Otóż ja popełniłem w tym wiele błędów, zrobiłem dużo rzeczy, które były złe. Pragnąłbym, by ani dla was słuchających przez radio, ani dla was tutaj obecnych moje błędy nie były kamieniami dla potykania się, lecz stopniami, pozwalającymi wam przyjść bliżej do Pana Jezusa.
16. Dziś wieczorem zostaną rozdane karty modlitewne na wieczorne nabożeństwo uzdrawiające. Otóż kiedy mówimy o nabożeństwie uzdrawiającym, nie znaczy to, że będziemy kogoś uzdrawiać. Będziemy „modlić się za kogoś”. Uzdrowienia dokonuje Bóg. On był po prostu bardzo łaskawy względem mnie, wysłuchując modlitwy.
17. Rozmawiałem pewnego razu z menadżerem słynnego ewangelisty, a pytano o to, dlaczego ten ewangelista nie modli się za chorych. A ten menadżer odpowiedział: „Ten ewangelista wierzy w Boskie uzdrowienie. Ale gdyby zaczął modlić się za chorych, przerwałoby to jego usługę, ponieważ on jest popierany przez kościoły. Wiele kościołów i ludzi w nich nie wierzy w Boskie uzdrowienie”. Ja mam szacunek i respekt dla tego ewangelisty, ponieważ on zajmuje swoje miejsce, swój posterunek, za który jest odpowiedzialny. Ja nigdy nie mógłbym zająć jego miejsca i wątpię, czy on mógłby zająć moje miejsce. My wszyscy mamy swoje miejsca w królestwie Bożym. Jesteśmy wszyscy połączeni razem. Różne dary, lecz ten sam Duch. Różne przejawy, chciałem powiedzieć, lecz Duch ten sam.
18. A więc dziś wieczorem nabożeństwo rozpocznie się… Myślę, że mówiono, iż koncert zaczyna się o szóstej trzydzieści. Także wy, którzy słuchacie przez radio, przyjdźcie tego posłuchać. To będzie piękne. Zawsze tak jest. Chcę też powiedzieć, że karty modlitewne zostaną rozdane zaraz po tym zgromadzeniu, zaraz jak tylko to zgromadzenie zostanie zakończone. Jeśli jesteś tutaj i chcesz kartę modlitewną – powiedziano mi przed chwilą, że mój syn lub brat Mercer albo brat Goad będą rozdawać karty modlitewne. Zostań tylko na swoim miejscu. Jak tylko nabożeństwo się zakończy, pozostań na miejscu, aby chłopcy mogli przejść wzdłuż rzędów i rozdać karty możliwie szybko. Będzie to na balkonach i na dole. Gdziekolwiek jesteś, pozostań na miejscu i chłopcy będą wiedzieć, że jesteś tam, aby otrzymać kartę modlitewną. A potem wieczorem będziemy się modlić za chorych. Jeśli Pan nie zmieni moich myśli, chcę dziś wieczorem wygłosić kazanie na temat: „Pokaż nam Ojca, a wystarczy nam”.
19. Chciałbym teraz po południu, rozpoczynając ten temat „Życiorys”, przeczytać tekst, który znajduje się w Liście do Hebrajczyków, rozdział 13, i zacznijmy czytać od wiersza 12.
Dlatego i Jezus, aby uświęcić lud własną krwią, cierpiał poza bramą. Wyjdźmy więc do niego poza obóz, znosząc pohańbienie jego. Albowiem nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy.
20 Taki więc jest nasz tekst. Bowiem jeśli to jest życiorys, albo coś dotyczącego istoty ludzkiej, nie gloryfikujemy tego, a szczególnie przeszłości człowieka, jeśli ona była tak ciemna, jak była moja. Ale myślę, że jeśli czytamy Słowo Boże, Bóg pobłogosławi to Słowo. Moją myślą przewodnią jest:
„Nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy”.
Ja wiem, że jesteście bardzo dumni z Los Angeles. Macie prawo być. Jest to wielkie, piękne miasto. Ma wprawdzie smog i inne rzeczy, jednak jest to piękne miasto, z łagodnym klimatem. Ale to miasto nie może trwać nadal. Musi nastąpić jego koniec. Stałem w Rzymie, (gdzie panowali ci wielcy cesarze) i innych miastach, o których myśleli, że zapewnią im nieśmiertelność, a trzeba było kopać dwadzieścia stóp, aby tylko znaleźć ich ruiny.
21. Stałem tam, gdzie faraonowie mieli swoje wielkie królestwa, i trzeba kopać głęboko w ziemi, aby znaleźć ślady ich panowania. Wszyscy lubimy myśleć o naszych miastach i miejscach, gdzie mieszkamy. Ale pamiętajcie, to nie może się ostać. Kiedy byłem małym chłopcem, często chodziłem do pewnego dużego drzewa. Był to klon. W moich stronach rodzinnych jest dużo twardego drzewa. Mieliśmy te klony, tak zwany klon cukrowy, a także „twardy klon” i „miękki klon”. To gigantyczne drzewo było najładniejsze ze wszystkich. Kiedy wracałem z pola, z pracy przy sianie albo przy żniwach, lubiłem przychodzić do tego drzewa, siadać pod nim i patrzeć w górę. Oglądałem jego potężne konary kołyszące się na wietrze i ogromny pień. Mówiłem sobie: „Wiecie, to drzewo będzie tu chyba stało setki i setki lat”. Niedawno znowu widziałem to stare drzewo, ale to już jest tylko pień.
22. „Albowiem nie mamy tu miasta trwałego”. Nic z tego, na co możemy patrzeć tu na ziemi, nie będzie trwać zawsze. To będzie miało swój koniec. Wszystko, co śmiertelne, musi ustąpić miejsca nieśmiertelności. Toteż bez względu na to, jak solidnie budujemy nasze autostrady, jak mocne tworzymy konstrukcje, to wszystko przeminie, gdyż nic doczesnego nie może przetrwać. Tylko to, co niewidzialne, będzie trwać.
23. Pamiętam dom, w którym mieszkaliśmy. Była to chata z okrąglaków, ze szparami uszczelnionymi gliną. Wielu pewnie nie widziało nigdy lepianki uszczelnionej gliną. Ale te wielkie belki tej starej chaty były zlepione gliną. Mnie się wydawało, że ten dom będzie stał setki lat. Ale wiecie, teraz tam, gdzie stała ta chata, jest budownictwo mieszkaniowe. Jest to zupełnie inne. Wszystko się zmienia.
24. Przypominam sobie mojego ojca. Był on niedużego wzrostu, krępy mężczyzna, bardzo silny. Był to jeden z najsilniejszych ludzi, jakich znałem. Spotkałem kiedyś pana Coots’a, który pracował z moim ojcem w lesie przy drewnie. Był on drwalem. Jest to mój bardzo dobry przyjaciel i diakon w Pierwszym Zborze Baptystycznym. Mniej więcej rok temu powiedział do mnie – Billy, ty powinieneś być naprawdę silnym człowiekiem.
– Nie, panie Coots, nie jestem – odpowiedziałem.
– Gdybyś był po ojcu, to byłbyś taki. Widziałem tego człowieka, który nie ważył ani 70 kg, jak sam jeden załadował na wóz belkę, która ważyła ponad 400 kg. – On po prostu wiedział, jak to się robi. Był silny. Widzę go, jak przychodzi do domu i myje się przed kolacją, kiedy matka go zawołała.
25. Mieliśmy też starą jabłoń przed domem oraz trzy albo cztery mniejsze wzdłuż tylnej strony domu, a na środkowym drzewie wisiał duży kawał szkła z rozbitego lustra. Było to przymocowane do drzewa gwoździami wbitymi w pień i zagiętymi. Coś, co wy stolarze, którzy słuchacie, nazwalibyście haczykami do wieszania odzieży. Były to zagięte gwoździe, trzymające to szkło. Był też tam stary cynowy grzebień. Ilu z was widziało taki staroświecki cynowy grzebień? Dobrze go pamiętam.
26. Dalej była tam mała ławka do mycia, deska z chwiejącą się nogą od spodu, przybita do drzewa. Małą, na wpół zardzewiałą pompą pompowaliśmy wodę i tam myliśmy się pod tym starym drzewem. A mama zwykle brała worki po mące i robiła z nich ręczniki. Czy ktoś używał ręcznika z worka po mące? Dobrze, teraz czuję się jak w domu. O, te duże, stare szorstkie ręczniki! Kiedy mama nas wykąpała, czuliśmy się zawsze przy wycieraniu, jakby zdzierała z nas skórę. Dobrze pamiętam te stare worki po mące. Ona powyciągała niektóre nici, aby zrobić małe zawijasy, aby to w ten sposób przyozdobić.
27. llu z was spało na słomianym sienniku? Tak myślę! Ilu wie, co to jest poduszka z kłącza? Bracie Glover, teraz czuję się już naprawdę jak w domu. Siennik wypchany słomą, dopiero niedawno pozbyłem się takiego, a to było, o, to było dobre spanie, chłodne. A w czasie zimy przykrywali nas pierzową pościelą, a na to jeszcze kładli kawałek ceraty, ponieważ przez szczeliny chaty wiało śniegiem. Wy wiecie, kiedy te stare gonty wystrugane z klepek odchylają się, zawiewa śniegiem do środka. O, żywo to sobie przypominam.
28. Tato zwykł używać szczotki do golenia. To was zaciekawi. Była zrobiona z łusek zbożowych. Szczotka do golenia z łusek zbożowych. On brał mydło, które matka przyrządzała z ługu, nawilżał i nanosił na twarz tą szczotką z kłosów zboża, i golił się staroświecką, prostą brzytwą. A w niedzielę brał kawałki papieru, wkładał naokoło kołnierza – wtedy nosili celuloidowe kołnierze – i owijał tak koło kołnierza, aby piana nie dostała się na kołnierz jego koszuli. Czy kiedy coś takiego widzieliście? O, to były czasy!
29. Pamiętam stare, małe źródełko tam w dole, gdzie chodziliśmy napić się wody. Wodę nabieraliśmy starym czerpakiem z dyni. Ilu widziało czerpak zrobiony z dyni? A w ogóle ilu z was pochodzi z Kentucky? O, patrzcie na tych kentuczan! Myślałem, że tu są sami mieszkańcy Oklakomy i Arkansasu, ale wygląda na to, że napływa tu Kentucky. No tak, kilka miesięcy temu w Kentucky natrafiono na złoża ropy, więc być może niektórzy już stamtąd uciekają.
30 Pamiętam także, jak tato przychodził i mył się przed wieczerzą. Wygarniał rękawy i pokazywał swoje krótkie, mocne ramiona. Kiedy poruszał rękami i nabierał wodę na twarz, jego mięśnie w ramionach było widać wyraźnie. Ja mówiłem sobie: „Mój tato dożyje stu pięćdziesięciu lat”. On był taki silny! Ale on zmarł mając pięćdziesiąt dwa. Rozumiecie? „Nie mamy tu miasta trwałego”. To jest prawdą. Nie możemy być tu stale.
31. Zróbmy teraz wszyscy małą wycieczkę. Każdy z was tutaj ma swój życiorys, tak samo jak ja, i dobrze jest od czasu do czasu powędrować ścieżką wspomnień. Czy nie tak? Chodźmy wstecz, cofnijmy się wszyscy na chwilę w przeszłość, z powrotem do podobnych przeżyć z czasu dzieciństwa. Teraz więc pierwsza część tego życiorysu. Ja tylko krótko to poruszę, ponieważ jest to w tej książce, a wielu z was ma tą książkę. Urodziłem się w małej chacie górskiej, wysoko w górach Kentucky. Mieliśmy jedną izbę, w której mieszkaliśmy, bez dywanu na podłodze, nawet bez drewna na podłodze, była to po prostu goła ziemia. Naszym stołem był pniak – wierzch pniaka z trzema nogami wyciętymi od dołu.
32. Wszystkie te małe Branhamy tłoczyły się dookoła, a także na zewnątrz tej starej małej chaciny, chodząc na czworakach. Wszyscy ci mali braciszkowie wyglądali jak stadko torbaczy, tarzających się w prochu.
33. Było nas dziewięciu i jedna dziewczynka, i ona naprawdę miała twarde życie wśród tej gromady chłopców. Nawet dzisiaj jeszcze musimy ją szanować z powodu tego, co robiliśmy wtedy. Ona nie mogła chodzić z nami, bo my ją odpędzaliśmy, ponieważ była dziewczynką. Dlatego jej z trudem przychodziło to znosić. Przypominam sobie, że za tym stołem mieliśmy tylko dwa krzesła, a one były zrobione z kory drzewnej. Po prostu splecione młode gałęzie białego orzecha, a dno wyścielone korą tego drzewa. Czy ktoś widział fotel z kory białego orzecha? Słyszę jeszcze mamę. O, później, kiedy znaleźliśmy się gdzie indziej, mogła już mieć drewnianą podłogę, z tymi maluchami u fartucha, a ten stary fotel jeździł po podłodze i tłukł się: bum, bum, bum! Pamiętam, że kiedy chciała przeszkodzić tej dzieciarni, aby nie wychodzili za drzwi, gdy prała albo robiła co innego, wtedy przewracała to krzesło i ustawiała go w drzwiach, jak barykadę, aby ci malcy nie wychodzili, jak szła do źródła po wodę i tak dalej.
34. Matka miała piętnaście lat, jak się urodziłem. Tato miał osiemnaście. Ja byłem pierwszy z tych dziewięciu dzieci. Powiedzieli mi, że tego poranka jak się urodziłem…
Byliśmy bardzo ubodzy. Najubożsi z ubogich. W tej małej chatce nie mieliśmy nawet okna. Były tylko małe drewniane drzwiczki do otwierania. Wątpię, czy kiedyś widzieliście coś takiego. Małe drewniane drzwiczki, które służyły zamiast okna. W ciągu dnia były otwarte, na noc się je zamykało. Nie mogliśmy sobie wtedy włączyć światła elektrycznego ani nawet palić lampy naftowej. Mieliśmy tak zwaną „lampę tłuszczową”. Nie wiem, czy wiecie, co to była lampa tłuszczowa. A czy kiedyś paliliście knot sosnowy? Zapala się go, stawia na pokrywce i on się pali. Trochę to dymiło, ale oni i tak nie mieli mebli, więc nie było czego zadymić. Ten dym roznosił się po chacie. Ciągnęło dobrze, bo dach miał mnóstwo szpar, którymi mogło ciągnąć.
35. Urodziłem się 6. kwietnia 1909. Oczywiście, dzięki temu, jak wiecie, mam teraz nieco ponad dwadzieścia pięć lat. Matka mówiła, że tego poranka, kiedy się urodziłem, otworzyli to okno. Nie mieliśmy lekarzy. Była tam położna. Tą położną była moja babcia. Gdy więc się urodziłem i pierwszy raz zacząłem krzyczeć, matka chciała zobaczyć swoje dziecko. A ona sama nie była niczym więcej niż dzieckiem. Otworzyli więc to małe okienko, o świcie, około piątej godziny. Na krzaku siedział rudzik. Wy wszyscy widzieliście ten obrazek w książce, zawierającej mój życiorys. Ten rudzik siedział i śpiewał na całe gardło.
36. Zawsze lubiłem rudziki. Wy, chłopcy, którzy słuchacie przez radio, nie strzelajcie moich ptaków! To są moje ptaszki. Czy słyszeliście tę legendę o rudziku, skąd wzięło się jego czerwone podgardle? Zatrzymam się tutaj na chwilę. Jak to się stało, że ma czerwoną szyję… Pewnego dnia umierał na krzyżu Król królów. On bardzo cierpiał, a nie było nikogo, kto przyszedłby do Niego. Nie miał nikogo, kto by Mu pomógł.
37. Lecz był taki mały brązowy ptaszek, który chciał wyrwać te gwoździe z krzyża. On podlatywał do krzyża i pociągał za nie. Lecz był za mały, aby je wyciągnąć, i tylko ubroczył swoje małe piersi we krwi. Od tego czasu jego szyja jest czerwona. Nie strzelajcie, chłopcy, do niego. Pozostawcie go w spokoju. On siedział z boku koło okna i świergotał, tak jak to robią rudziki. Tato popchnął to okno. Matka powiedziała, że kiedy oni pchnęli te małe okienne drzwi, to światło, które widzicie na obrazku, wirując przeszło przez okno i zawisnęło nad łóżkiem. Babcia nie wiedziała, co na to powiedzieć.
38. My nie byliśmy religijną rodziną. Moi przodkowie byli katolikami. Jestem z pochodzenia obustronnym Irlandczykiem. Mój ojciec jest czystym Irlandczykiem: Branham. Matka jest z domu Harvey, z tym tylko, że jej ojciec ożenił się z Indianką z plemienia Cherokee, i to naruszyło tą linię irlandzkiej krwi. Ojciec ani matka nie chodzili do kościoła, nie mieli ślubu w kościele i nie mieli żadnej religii. Tam w tych górach nie było nawet katolickiego kościoła. A więc z pierwszymi osadnikami przyszło tam dwoje Branhamów i z nich pochodzi cały ten ród Branhamów. Taki jest rodowód mojej rodziny.
39. Kiedy więc otworzyli to okno i to światło tam stanęło, nie wiedzieli, co mają robić. Tato kupił sobie (opowiadała mama) nowy kombinezon na tę okazję. Stał z rękami za pazuchą tego kombinezonu, jaki wtedy nosili robotnicy leśni i drwale. On był tym przestraszony. Gdy miałem około dziesięć dni, wzięli mnie do małego kościółka baptystycznego, zwanego „królestwem torbaczy”. Zbór Baptystyczny Królestwa Torbaczy. To ci nazwa! Bywał tam kaznodzieja objazdowy. Staroświecki kaznodzieja baptystyczny przyjeżdżał tam mniej więcej raz na dwa miesiące. Ludzie miewali razem krótkie nabożeństwo, śpiewali kilka pieśni, ale kazanie mieli tylko wtedy, jak przyjechał ten kaznodzieja. Płacili mu co roku workiem dyni lub czymś podobnym, co wyhodowali, aby mu dać. Ten kaznodzieja przybył i oni modlili się o mnie, kiedy byłem małym chłopcem. To była moja pierwsza podróż do kościoła.
40 W wieku około dwóch lat miało miejsce pierwsze widzenie. Otóż w górach mówiło się o tym, że „przyszło to światło”. Próbowano więc to sobie wyjaśnić. Niektórzy mówili, że musiało to być słońce, odbijające się od zwierciadła w chacie. Tylko że tam nie było zwierciadła, a słońce nie mogło świecić, bo było zbyt wcześnie, piąta godzina. Później oni po prostu przestali się tym zajmować. A kiedy miałem, przypuszczam, niespełna trzy lata…
Muszę być uczciwy. Są tu rzeczy, których nie lubię mówić i chciałbym to ominąć i nie mówić tego. Jednak należy mówić prawdę, choć to dotyczy was albo waszych bliskich. Bądźcie w tym szczerzy, a będzie zawsze tak samo. Mój ojciec był daleki od religijności. Był typowym chłopcem, góralem, który ciągle, bez przerwy pił. On nabawił się kłopotów z powodu pewnej bójki. Dwóch czy trzech ludzi zostało nieomal zabitych, kiedy oni się bili, strzelali i kłuli nożami podczas jakiejś zabawy tam w górach. A tato był jednym z prowodyrów w tej bijatyce, ponieważ został zraniony jego przyjaciel i uderzył kogoś krzesłem. Ten człowiek miał nóż i chciał nim pchnąć w serce przyjaciela taty, leżącego na podłodze, zaś tato stanął po jego stronie. Musiała to być naprawdę okropna bitwa, ponieważ aż z Burkesville, oddalonego o wiele mil, przysłali szeryfa na koniu po ojca.
41. Ten człowiek leżał prawie umierający. Być może ktoś z jego bliskich teraz słucha. Wymienię jego nazwisko. On się nazywał Will Yarbrough. Prawdopodobnie niektórzy z jego chłopców są w Kalifornii. On był zbirem, potężnym mężczyzną. Zabił własnego chłopca sztachetą z płotu. Był więc bardzo mocnym i nikczemnym człowiekiem. Była więc wielka bitwa na noże między nim a tatą. Mój tato o mało nie zabił tego człowieka i dlatego musiał opuścić Kentucky i przedostać się przez rzekę do Indiany. On miał brata, który w tym czasie mieszkał w Louisville, Kentucky i był wicedyrektorem tartaku. Tato przyszedł tam, aby odszukać starszego brata. Tato był najmłodszym z tych chłopców, a było ich siedemnaścioro rodzeństwa. Poszedł więc szukać starszego brata i nie było go prawie przez rok. Nie mógł wrócić, ponieważ był poszukiwany przez wymiar sprawiedliwości. Potem usłyszeliśmy o nim z listu, podpisanego innym nazwiskiem. On powiedział matce, jak będzie się z nią kontaktował.
42. Pamiętam, że między mną a moim młodszym bratem było jedenaście miesięcy różnicy wieku. Pewnego dnia, gdy on jeszcze chodził na czworakach, przy źródełku, które było tuż za naszą chatą, miałem w ręce duży kamień i chciałem mu pokazać, z jaką siłą potrafię rzucić tym kamieniem w błoto, gdzie woda wsiąknęła i utworzyła błotnisty grunt. Słyszałem ptaka, śpiewającego w górze na drzewie. Spojrzałem w górę na to drzewo. Ptak odleciał, a gdy to się stało, przemówił do mnie głos.
43. Wiem, że myślicie, że nie mogę tego pamiętać. Ale Pan Bóg, który jest sędzią, ziemia i niebo z wszystkim, co jest na nich, wiedzą, że mówię prawdę. Gdy ten ptak odleciał, rozległ się głos z miejsca, gdzie na drzewie siedział ten ptak, jakby wiatr uwięziony w krzaku, i powiedział: „Będziesz mieszkał w pobliżu miasta o nazwie New Albany”. I rzeczywiście, od czasu, kiedy miałem trzy lata, aż do tego czasu mieszkałem w odległości trzech mil od New Albany, Indiana. Wszedłem do domu i powiedziałem o tym matce, ale ona chyba myślała, że mam jakieś urojenia. Póżniej przeprowadziliśmy się do Indiany i ojciec pracował u pana Wathen, bogatego człowieka. Jest to właściciel gorzelni Wathena i posiada wiele akcji. Jest multimilionerem i ma udziały w klubach base-balla i tak dalej. Potem mieszkaliśmy tam w pobliżu. Ponieważ tato był ubogi, a nie mógł obejść się bez picia, więc poszedł produkować wódkę do gorzelni.
44. To było przyczyną mojego utrapienia, ponieważ byłem z dzieci najstarszy. Musiałem przychodzić i wlewać wodę do destylarki, aby chłodzić te rurki, w których wytwarzała się gorzałka. Potem on to sprzedawał, a później miał dwie czy trzy takie destylarki. To jest ta część, o której nie lubię opowiadać, ale to jest prawdą. Pamiętam, że pewnego dnia szedłem od stodoły do domu z płaczem. Tam w tyle za tym miejscem był staw, tam gdzie mieli zwyczaj ciąć lód. Wielu z was pamięta, jak kiedyś cięło się lód i przechowywało w trocinach. W taki właśnie sposób pan Wathen trzymał wtedy lód. A ojciec był jego osobistym kierowcą. Kiedy ten staw był pełny ryb i oni mogli iść rozcinać ten lód, sprowadzać i umieszczać w trocinach, to potem kiedy latem on się topił, a był to czysty słodkowodny lód, to używali go nie do picia, lecz aby chłodzić wodę. Kładli go wokół wiader, naczyń z mlekiem i tak dalej.
45. Kiedyś nosiłem wodę od pompy, z odległości około jednego bloku miejskiego. Ryczałem, bo przyszedłem ze szkoły, a wszyscy chłopcy poszli nad staw łowić ryby. Ja bardzo lubiłem łowić ryby. Oni wszyscy tam łowili, oprócz mnie, bo ja musiałem nosić wodę do tej destylarki. Oczywiście o tym nie można było ani pisnąć, bo była prohibicja. I to było takie męczące. Pamiętam, że miałem zraniony palec u nogi i podłożyłem sobie kaczan kukurydzy, aby chronić palec od prochu. Czy robiliście to kiedyś? Wkłada się szyszkę kukurydzy pod palec i owija sznurkiem. To trzyma palec obrócony ku górze, prawie jak głowa indyka, sterczący pionowo. Można mnie było śledzić gdziekolwiek szedłem z tą szyszką kukurydzy pod palcem. Nie miałem butów, które mógłbym nosić.
46. Nigdy nie nosiliśmy butów, czasem do połowy zimy. Jeśli jakieś mieliśmy, to tylko znalezione gdzieś, albo jeśli nam ktoś dał. Także odzież, o ile dostaliśmy od kogoś albo z opieki społecznej. Poszedłem pod to drzewo, usiadłem tam i darłem się (było to we wrześniu), ponieważ chciałem iść łowić ryby. Musiałem napełnić kilka kadzi wodą małymi wiaderkami po melasie, mniej więcej tej wysokości, pół galona, ponieważ byłem jeszcze małym brzdącem, około siedmioletnim. Wylewałem je do dużej kadzi, a potem szedłem z powrotem i przynosiłem następne dwa wiadra, napompowawszy do nich wody. To była woda, którą mieliśmy. Ten człowiek z tatą mieli wywieźć w ten wieczór partię tej wódki kukurydzianej.
47. Ja płakałem i nagle usłyszałem jakiś szum, jakby wir powietrza, coś jakby (mam nadzieję, że to nie jest za głośno) „huuuszszsz, huuuuszszsz”, taki szum. Było całkiem spokojnie, toteż rozglądałem się dookoła. Wiecie co, to była mała trąba powietrzna, mały cyklon, jak to nazywacie. Jesienią one uganiają się po ścierniskach, kręcą liśćmi i tak dalej. Ja byłem pod wielkim białym drzewem topoli, w połowie drogi między domem a stodołą. Tam słyszałem ten szum. Rozglądałem się, ale było tak spokojnie, jak tutaj w tym pomieszczeniu. Ani listek nigdzie się nie poruszał. Ja myślałem: „To musi być gdzieś daleko stąd”. Byłem sobie taki chłopiec. A to stawało się coraz głośniejsze.
48. Podniosłem moje małe wiadra, płakałem jeszcze o wiele bardziej i zacząłem iść stamtąd, gdzie odpoczywałem, moją zwykłą trasą. Ale uszedłem tylko parę kroków spod gałęzi tego dużego drzewa, kiedy znowu usłyszałem szum tego wiru. Odwróciłem się i zobaczyłem, że w połowie wysokości drzewa jest drugi wir powietrza, jakby uwięziony na tym drzewie, kręcący się ciągle w koło i poruszający liśćmi. Nie myślałem, by było to coś dziwnego, gdyż o tej porze roku, jesienią, bywają takie wiry. Nazywamy to trąbami powietrznymi. One podnoszą kurz. Czasem można je widzieć na pustyni. To jest to samo. Patrzyłem się więc, ale to nie ustawało. Zwykle jest to krótki podmuch, a potem to znika, ale to już było tam przez dwie minuty albo i więcej.
49. Zacząłem znowu iść moją trasą, ale znowu odwróciłem się, aby na to popatrzeć. A kiedy to zrobiłem, ludzki Głos tak wyraźny, jak mój teraz, powiedział do mnie: „Nigdy nie pij, nie pal ani nie zanieczyszczaj swojego ciała w żaden inny sposób. Jak będziesz starszy, czeka cię pewna praca”. To mnie przestraszyło śmiertelnie. Możecie sobie wyobrazić, jak czuł się taki malec. Upuściłem wiadra i poleciałem do domu szybko, jak tylko mogłem, wrzeszcząc na cały głos. W tej okolicy były miedzianki, bardzo jadowite węże. Matka myślała, gdy przybiegłem przez ogród, że może nadepnąłem na miedziankę, i biegła mi naprzeciw. Rzuciłem się jej w ramiona krzycząc, ściskając ją i całując. Ona powiedziała:
– Co się stało? Wąż cię ukąsił? – Przeglądała mnie całego.
– Nie, mamo. Tam w tym drzewie jest człowiek!
– Oj, Billy, Billy, co to zgrywasz? Przestałeś pracować i zdrzemnąłeś się, prawda?
– Nie! W tym drzewie jest człowiek i on powiedział mi, abym nie pił i nie palił. –
„Nie pić wódki i tak dalej.” A ja właśnie nosiłem wodę do nielegalnej gorzelni, właśnie wtedy! A on powiedział: „Nigdy nie pij ani nie kalaj swojego ciała w żaden sposób”. Wiecie, że to jest niemoralne, i moje dziecko… wiek młodzieńczy z kobietami. Na szczęście ani razu nie stałem się winny czegoś takiego. Pan pomógł mi trzymać się z dala od tych rzeczy i jak opowiem dalej, przekonacie się o tym. A więc: „Nie pij i nie pal, ani nie zanieczyszczaj swojego ciała, gdyż będzie dla ciebie praca, kiedy podrośniesz”.
50 Opowiedziałem to matce, ale ona śmiała się ze mnie. Zachowywałem się histerycznie. Ona wezwała lekarza i on powiedział: „No, on jest po prostu nerwowy, to wszystko”. Więc położyła mnie do łóżka. Już nigdy od tamtego dnia aż do dziś nie przeszedłem koło tamtego drzewa. Bałem się. Chodziłem drugą stroną ogrodu, ponieważ myślałem, że w tamtym drzewie jest człowiek, który ze mną rozmawiał. Wyraźny, głęboki głos, który mówił. A potem, mniej więcej w miesiąc później, bawiłem się przed domem z moimi młodszymi braćmi w rzucanie glinianych kulek do rowka. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Przestałem grać i usiadłem koło drzewa. Mieszkaliśmy na wzniesieniu, prosto nad brzegiem rzeki Ohio. Ja patrzyłem się w dół w stronę Jeffersonville i zobaczyłem most podnoszący się i łączący oba brzegi rzeki. Zobaczyłem szesnaście ludzi (policzyłem ich), którzy stamtąd spadli, z tego mostu, i zginęli. Pobiegłem szybko i powiedziałem o tym matce, ale ona myślała, że się zdrzemnąłem. Ale oni zachowali to w pamięci i dwadzieścia dwa lata później wzniesiony został dzisiejszy Most Komunalny (przez który wielu z was przejeżdża, gdy tu przybywacie) w tym samym miejscu, a w czasie jego budowy w poprzek rzeki szesnaście ludzi straciło życie.
51. To nigdy nie zawiodło, zawsze było to doskonale prawdziwe. A wy widzicie to tutaj w audytorium. To było ciągle tak samo. Oni myśleli, że ja jestem po prostu nerwowy. Tak, jestem osobą nerwową, to prawda. Jeśli zauważyliście to kiedyś, ludzie, którzy mają skłonność być duchowymi, są nerwowi. Popatrzcie na poetów i proroków. Popatrzcie na Wiliama Cowpera, który napisał tą słynną pieśń: „Jest źródło, skąd na grzeszny świat płynęła święta krew”. Znacie tę pieśń. Niedawno stałem nad jego grobem. Brat Julius był z nami tam przy jego grobie. Nie wiem, czy o tym słyszeliście, że on po napisaniu tej pieśni, kiedy natchnienie opuściło go, szukał rzeki, aby popełnić samobójstwo. Widzicie, Duch go opuścił. Podobnie także inni ludzie, tacy jak poeci i prorocy.
52. Patrzcie na Eliasza. On stał na pagórku i sprowadził ogień z nieba, a także sprowadził deszcz z nieba. A potem, kiedy Duch go opuścił, uciekał przed pogróżką kobiety. Bóg znalazł go czterdzieści dni później ukrytego w jaskini. Spójrzcie na Jonasza, który miał dosyć natchnienia, kiedy Pan go namaścił, aby głosić Jego Słowo w Niniwe, tak że całe miasto wielkości Saint Louis pokutowało w worach. A potem, gdy Duch go opuścił, co stało się z nim? Znajdujemy go w górach, kiedy Duch go opuścił, proszącego Boga, aby odebrał mu życie. Widzicie, to jest natchnienie. Kiedy te rzeczy się dzieją, to coś czyni w człowieku.
53. Potem pamiętam, jak wyrastałem. Stałem się młodzieńcem. (Będę się śpieszył, aby zdążyć w niedługim czasie.) Kiedy stałem się młodzieńcem, miałem młodzieńcze ideały. Chodziłem do szkoły i szukałem miłych dziewcząt. Lecz, wiecie, byłem bardzo nieśmiały, wstydliwy. Wreszcie znalazłem sobie dziewczynę. Tak jak wszyscy chłopcy, przypuszczam w wieku około piętnastu lat. O, jaka ona była śliczna! O, miała oczy jak gołębica, miała zęby jak perły, a szyję jak łabędź. Była rzeczywiście bardzo piękna. Jeszcze inny chłopiec… byliśmy kolegami, więc on wziął starego forda modelu T od swojego taty i umówiliśmy się z naszymi dziewczynami. Wzięliśmy je na przejażdżkę. Zabraliśmy dosyć benzyny, około dwóch galonów. Musieliśmy podnieść tylne koło, aby go nakręcić korbą. Nie wiem, czy to jeszcze pamiętacie, czy nie, jak się nakręcało samochody korbą. Ale dawaliśmy sobie radę bardzo dobrze.
54. Ja miałem kilka miedziaków i myśmy się zatrzymali w pewnym pięknym miejscu, aby coś zjeść. Za miedziaka można było dostać kanapkę z szynką. A więc, jakże byłem bogaty! Mogłem kupić aż cztery. Rozumiecie? Po zjedzeniu tych kanapek i zapiciu coca-colą poszedłem oddać butelki. Ku mojemu zdziwieniu, gdy wróciłem (kobiety właśnie zaczynały wtedy odpadać od łaski, albo od kobiecości) moja miła gołębica paliła papierosa. Zawsze miałem swoje zdanie o kobiecie, która pali papierosa, i nie zmieniłem go od tamtego czasu ani o włos. Tak jest. To jest najpodlejsza rzecz, jaką ona może robić. Dokładnie tak. Ja myślę – przedsiębiorstwo tytoniowe mogłoby mnie za to ścigać – ale mówię wam, to jest wyczyn diabła. To jest największy morderca i sabotażysta, jakiego ma ten naród. Wolałbym, aby mój chłopiec był raczej pijakiem, niż palaczem papierosów. Tak jest. Wolałbym raczej widzieć moją żonę leżącą na podłodze pijaną, niż widzieć ją z papierosem.
55. Duch Boży, który jest we mnie, jeśli jest to Duch Boży (gdyż moglibyście zadawać sobie pytanie), wy co palicie papierosy macie nikłą szansę, kiedy tam się dostaniecie, ponieważ to po prostu… przez cały czas. Zwróćcie na to uwagę na mównicy, jak On to potępia. To jest okropna rzecz. Trzymajcie się z dala od tego. Pani, jeśli jesteś winna tej rzeczy, proszę w imieniu Chrystusa, porzuć to! To cię niszczy. To cię zabije. To jest pełna fura raka. Lekarze starają się was ostrzegać. Ale jak oni wtedy mogą sprzedawać wam to paskudztwo! Gdybyście poszli do apteki i chcieli kupić za pięćdziesiąt centów raka, zamknęliby was pod klucz. Ale kiedy kupujecie za pięćdziesiąt centów papierosy, kupujecie to samo. Tak mówią lekarze. O, ten naród zwariowany przez pieniądze! To jest gorsze niż złe. To jest zabójca. To zostało udowodnione. Kiedy zobaczyłem tę śliczną dziewczynę, zachowującą się elegancko, z tym papierosem w ręku, to mnie nieomal zabiło, ponieważ ja naprawdę myślałem, że ją kocham.
56. Wy wiecie, że mnie nazywają wrogiem kobiet, ponieważ zawsze jestem jak gdyby przeciwko nim, ale nie przeciwko wam, siostry. Jestem tylko przeciwko temu, jak nowoczesne kobiety postępują. To prawda. Dobre kobiety należy otaczać szacunkiem. Ale pamiętam, kiedy jeszcze działała destylarnia mojego ojca, a ja musiałem tam biegać z wodą i nosić zapasy, widziałem młode dziewczyny, które nie miały więcej niż siedemnaście albo osiemnaście lat, zadające się z mężczyznami w moim obecnym wieku, pijane. Musiano je cucić i dawać im czarną kawę, aby sprowadzić je do domu, by gotowały swoim mężom kolacje. O, coś takiego… Wtedy miałem taką uwagę o nich: „Nie są warte nawet dobrego naboju, aby je zastrzelić”. Tak jest. Nienawidziłem kobiet. To prawda. Teraz muszę pilnować się na każdym kroku, aby strzec się przed myśleniem w taki sam sposób.
57. Tak, ale teraz, dobra kobieta jest klejnotem w koronie mężczyzny. Należy ją czcić. Moja matka jest kobietą, moja żona, i one są urocze. I mam tysiące sióstr – chrześcijanek, dla których mam głęboki szacunek. Jeśli one mogą respektować to, czym je Bóg uczynił, matkami i prawdziwymi królowymi, to w porządku. Kobieta jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie Bóg mógł darować mężczyźnie. Oprócz zbawienia żona jest najlepszą rzeczą, o ile jest dobrą żoną. Jeśli jednak nie jest, Salomon powiedział: „Dzielna żona jest koroną swojego męża, lecz ta, która go hańbi, jest jak próchnica jego kości”. Tak jest naprawdę. To jest najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć. A więc dobra kobieta… Jeśli masz, bracie, dobrą żonę, winieneś ją w najwyższym stopniu szanować. Tak jest, tak masz czynić. Prawdziwa kobieta! Także dzieci, jeśli macie prawdziwą matkę, która pozostaje w domu i usiłuje troszczyć się o was, utrzymuje w czystości waszą odzież, posyła was do szkoły, uczy was o Jezusie, powinniście czcić tę miłą starą matkę wszystkim, co jest w was. Powinieneś szanować tę kobietę, mój drogi, ponieważ jest prawdziwą matką.
58. Mówi się o analfabetyzmie w górach Kentucky. Widzicie to tutaj w tych brudnych pismach. Niektóre z tych starych mam stamtąd mogłyby przyjść tu do Hollywood i uczyć was, młode matki, jak wychowywać dzieci. Pozwalacie takiej, która jest jeszcze dzieckiem, wracać do domu o pierwszej w nocy z włosami całkiem rozczochranymi i wargami (jak to nazywacie) z makijażem, który one kładą na twarz, i z odzieżą całkiem zgniecioną w jedną stronę, włóczą się cały wieczór, po pijanemu. Bracie, na nią potrzeba jednego z tych prętów z wierzchołka tego białego orzecha, i ona by już więcej nie wychodziła. Mówię wam, ona by… Gdybyście mieli trochę więcej tych prętów, mielibyście tu wokół siebie lepszy Hollywood i lepszy naród. Tak jest. To prawda. „Staraj się tylko być nowoczesną” – to jest jeden z tych chwytów diabelskich. Gdy tak patrzałem na tą miłą dziewczynę, moje serce krwawiło.
59. Myślałem: „Jaka ona biedna!” Ona powiedziała:
– Czy chcesz papierosa, Billy?
– Nie, dziękuję. Nie palę.
– Mówiłeś też, że nie tańczysz. – Oni chcieli iść tańczyć, a ja nie chciałem tego robić. Mówili, że jest zabawa taneczna w miejscu, które nazywało się Ogrodem Figowym.
– Nie, ja nie tańczę – odpowiedziałem.
– Nie tańczysz, nie palisz, nie pijesz. Co ty masz za przyjemności? –
Powiedziałem – Lubię łowić ryby i polować. – To ją nie interesowało.
Powiedziała więc – Weź tego papierosa.
– Nie, kochana, dziękuję. Nie palę. –
Stałem na zderzaku. Na tych starych fordach były po bokach takie schodki, pamiętacie, a ja miałem nogę na tym schodku, siedząc na tylnym siedzeniu razem z nią. Ona powiedziała:
– Chcesz powiedzieć, że nie będziesz palił papierosa? My dziewczyny jesteśmy odważniejsze niż wy.
– O nie, nie chcę tego robić.
– O, ty mazgaju! –
Oj! Ja chciałem być wielkim, groźnym Billem i z pewnością nie chciałem się ośmieszyć. Chciałem być zapaśnikiem, to było ideałem mojego życia. Więc myślałem: „Mazgaj, mazgaj!” Nie mogłem tego ścierpieć, więc powiedziałem:
– Daj mi to! – Wyciągnąłem rękę i pomyślałem: „Pokażę jej, czy jestem mazgajem albo nie.” Wziąłem ten papieros i zacząłem zapalać zapałkę. Nie odpowiadam za to, co wy sobie myślicie. Odpowiadam za to, by mówić prawdę. Kiedy chciałem zapalić ten papieros, całkiem zdecydowany palić go, tak jak teraz podnieść tą Biblię, usłyszałem coś: „Huuuszszsz!” Próbowałem znowu, ale nie mogłem podnieść tego do ust. Zacząłem płakać i odrzuciłem to od siebie. Oni zaczęli się ze mnie śmiać. Poszedłem do domu. Idąc przez pola, usiadłem i płakałem.
60 To było okropne życie. Pamiętam, że raz tato poszedł z chłopcami nad rzekę. Mój brat i ja musieliśmy pływać łódką po rzece w górę i w dół, i łowić butelki, aby potem wlewać do nich wódkę. Za tuzin złowionych w rzece dostawaliśmy miedziaka. Tato był ze mną i on miał z sobą taką płaską butelkę, myślę, że miały one pojemność ćwierć litra. Było tam powalone drzewo, a wraz z ojcem był ten człowiek, pan Dornbush. On miał piękną łódkę i ja chciałem go sobie czymś pozyskać, aby móc używać tej łódki. Ona miała dobry ster, a moja wcale nie miała steru. Mieliśmy tylko stare deski, aby móc wiosłować. Gdyby mi pozwolił używać tej łódki… On umiał spawać i zrobił tą destylarkę dla taty. Oni usiedli okrakiem na tym drzewie i tato sięgnął do tylnej kieszeni, wyciągnął tą płaską butelkę i podał mu ją. On pociągnął z niej, oddał tacie i tato także pociągnął, a potem postawił ją na takim korzeniu, wystającym z boku tego drzewa.
61. Pan Dornbush podniósł ją i powiedział:
– Masz, Billy.
– Dziękuję, ja nie piję.
– Co? Branham i nie pije? Prawie każdy zmarł w butach. Branham i nie pije?
– Nie, proszę pana.
– No nie, – powiedział tato – wychowałem mazgaja.
Mój tato nazywa mnie mazgajem! Powiedziałem:
– Podajcie mi tą butelkę! – Wyciągnąłem korek, zdecydowany napić się, a kiedy zacząłem ją podnosić, „huuuszszsz!” Oddałem butelkę i wystartowałem szybko jak tylko mogłem przez pola, płacząc. Coś nie pozwoliło mi tego robić. Rozumiecie? Nie mógłbym powiedzieć, że byłem taki dobry (byłem przecież zdecydowany to zrobić), ale to był Bóg, łaska, cudowna łaska, która zachowała mnie od robienia tych rzeczy. Ja sam chciałem to robić, ale On mi po prostu na to nie pozwolił.
62. Póżniej, kiedy miałem około dwadzieścia dwa lata, znalazłem dziewczynę. Ona była moją ulubioną. Była to dziewczyna, która chodziła do niemieckiego kościoła luterańskiego. Jej nazwisko brzmiało Brumbach. Ona była sympatyczną dziewczyną. Nie paliła ani nie piła, nie tańczyła także ani nic podobnego. Miła dziewczyna. Chodziłem z nią przez jakiś czas, mając wtedy około dwadzieścia dwa lata. Zaoszczędziłem dosyć pieniędzy, aby móc sobie kupić starego forda, byśmy mogli umawiać się i wyjeżdżać gdzieś. W tym czasie nie było tam w pobliżu kościoła luterańskiego. Oni przeprowadzili się tam z miejscowości Howard Park.
63. Tam był kaznodzieja, ten sam, który później ordynował mnie w baptystycznym zborze misyjnym, doktor Roy Davis. Siostro Upshaw, to ten sam, który posłał do mnie brata Upshaw, albo rozmawiał z nim o mnie, doktor Roy Davis. On wygłaszał kazania i miał Pierwszy Zbór Baptystyczny – nie, to raczej była misja… nazywał się Misyjnym Zborem Baptystycznym w Jeffersonville. On w tym czasie pełnił służbę kaznodziejską w tej miejscowości i myśmy chodzili wieczorami do tego zboru, a potem wracaliśmy razem. Ja nie przyłączyłem się nigdy do zboru, ale lubiłem po prostu z nią chodzić. Głównym motywem było „być z nią”. Chcę być szczery.
64. Ona była z porządnej rodziny. Chodząc z nią, pewnego dnia zacząłem się zastanawiać: „Wiecie, nie miałbym zabierać czasu tej dziewczynie. Nie jest to właściwe, bo ona jest zamożna, a ja jestem ubogi. Mój tato ma podłamane zdrowie, a ja nie jestem w stanie urządzić życia takiej dziewczynie, jak ona, przyzwyczajonej do ładnego domu i dywanów na podłodze.” Przypominam sobie pierwszy dywan, jaki kiedykolwiek widziałem. Nie wiedziałem, co to jest. Stąpałem tylko dookoła. Myślałem, że to jest najśliczniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem. „Jak mogli coś takiego rozłożyć na podłodze?” To był pierwszy dywan, jaki widziałem. To był jeden z tych, które nazywają się chyba maty albo rogoże. Może się mylę. Coś jakby uplecione robotą koszykarską albo koronkarską i leżące na podłodze. Piękne kolory, zielony i czerwony, i duże pasy na środku. Była to przepiękna rzecz.
65. A więc umyśliłem sobie, że muszę poprosić ją, aby wyszła za mnie, albo też muszę się wycofać i pozwolić, aby jakiś dobry mężczyzna ożenił się z nią, ktoś kto byłby dla niej dobry, mógł zapewnić jej dostatnie życie i był wobec niej uprzejmy. Ja potrafiłem być wobec niej uprzejmy, ale zarabiałem zaledwie dwadzieścia centów na godzinę. Nie mogłem więc zrobić wiele, aby urządzić dla niej życie. Mając całą tą rodzinę pod opieką, skoro zdrowie taty było mocno zniszczone, a ja musiałem troszczyć się o nich wszystkich, miałem bardzo trudny czas. Myślałem więc: „Jedyną rzeczą, jaką muszę zrobić, to powiedzieć jej, że nie wrócę już do niej, ponieważ zbyt ją cenię, aby zmarnować jej życie albo pozwolić na to, by łudziła się co do mnie.” Uważałem także, że jeśli ktoś pozyska jej serce i ożeni się z nią, i urządzą sobie miły dom, to chociaż ja nie będę mógł jej mieć, będę wiedział, że ona jest szczęśliwa.
66. Ale myśląc tak, nie mogłem po prostu jakoś się jej wyrzec. Toteż byłem w okropnej sytuacji. Dzień po dniu myślałem o tym. Byłem zbyt nieśmiały, by zapytać ją, czy chce mnie poślubić. Co wieczór postanawiałem: „Zapytam ją”. Ale nie wiem, co to jest. Jakieś motyle czy coś w waszym…? Wy wszyscy bracia tutaj macie zapewne takie same doświadczenia w tych rzeczach. Takie naprawdę śmieszne uczucie. Moja twarz stawała się gorąca. Nie wiedziałem. Nie mogłem się zdobyć na to, by ją zapytać. Więc chyba jesteście ciekawi, jak w ogóle się ożeniłem. Wiecie co? Napisałem do niej list i zapytałem. To nie było tylko „Droga pani”, to było coś więcej, gdy chodzi o miłość, niż tylko tyle. To nie było tylko porozumienie. Pisałem najlepiej, jak tylko mogłem. Trochę bałem się jej matki. Jej matka była trochę szorstka. Ale jej ojciec był miłym starym Duńczykiem, przyjemnym starym facetem. On był organizatorem związków zawodowych na kolei i zarabiał w tamtym czasie około pięćset dolarów miesięcznie. A ja, z zarobkiem dwudziestu centów na godzinę, miałem żenić się z jego córką. Och! Wiedziałem, że to nigdy nie może funkcjonować. A jej matka była bardzo… Ona była dobrą panią. Ona była z tak zwanej wyższej sfery, coś jak szlachcianka czy księżniczka i dlatego nie byłem jej wcale za bardzo potrzebny. Byłem po prostu staromodnym chłopcem wiejskim i ona uważała, że Hope powinna chodzić z chłopcem nieco lepszej klasy. Myślę, że miała rację. Ale wtedy tak nie myślałem.
67. Rozważałem więc: „Nie wiem, jak to zrobić. Nie mogę spytać jej ojca, a już na pewno nie pójdę do jej mamy. Dlatego muszę zapytać najpierw jej”. Więc napisałem list. Następnego dnia w drodze do pracy wrzuciłem go do skrzynki pocztowej. Do kościoła chodziliśmy w środę wieczorem, a to było w poniedziałek rano. Przez całą niedzielę próbowałem powiedzieć jej, że chcę się ożenić, ale nie zdołałem zgromadzić dosyć odwagi.
68. A więc rzuciłem go do skrzynki. W pracy tego dnia nachodziły mnie myśli: „Co jeśli matka zabrała ten list?” Oj, oj! Wiedziałem, że w takim wypadku jestem zrujnowany, ponieważ ona nie zwracała na mnie zbytnio uwagi. Pociłem się z tego. W środę wieczorem myślałem sobie: „Jak ja tam do nich pójdę? Jeśli jej matka zdobyła ten list, to ona mnie wykończy, ale mam nadzieję, że dostała go córka.” Zaadresowałem go do Hope. To było jej imię. Mówiłem więc sobie: „Napiszę do Hope”. Miałem nadzieję, że matka nie przechwyciła go. Zdobyłem się na więcej niż stanąć na zewnątrz i trąbić klaksonem, aby wyszła. Jeśli jakiś chłopiec nie ma dosyć odwagi, aby podejść do domu, zapukać do drzwi i poprosić o dziewczynę, to nie powinien z nią nigdzie chodzić. Dokładnie tak. To jest takie niemądre, takie tandetne! Zatrzymałem więc swojego forda, a miałem go całego wypolerowanego, podszedłem do drzwi i zapukałem. Litości, jej matka podchodzi do drzwi! Nie mogłem prawie złapać tchu.
69. Powiedziałem:
– Do- do- dobry wieczór, pani Brumbach.
– Jak się masz, Williamie? –
Pomyślałem: Och, Williamie!
– Czy zechcesz wejść do środka?
– Dziękuję. – Przekroczyłem próg. – Czy Hope jest już gotowa? – I oto zaraz przyszła Hope, podskakując po prostu jak panienka w wieku około szesnastu lat. Powiedziała:
– Cześć, Billy!
– Cześć, Hope. Czy jesteś gotowa do kościoła?
– Jeszcze chwileczkę. –
Ja pomyślałem: Ojej! Ona go wcale nie dostała. Wcale do niej nie dotarł. Dobrze, dobrze, dobrze. Hope także go nie ma, więc wszystko będzie w porządku, bo by o tym wspomniała. Poczułem się więc bardzo dobrze.
70 Potem w kościele zacząłem rozważać: „Co, jeśli go dostała?” Nie mogłem skupić się nad tym, co mówił doktor Davis. Zerkałem na nią i myślałem: „Co, jeśli ona go trzyma, a gdy wyjdziemy stąd, to mnie zbeszta za to, że o to pytałem?” Nie słyszałem, co mówi brat Davis. Spoglądałem w jej stronę myśląc:” Nie mogę znieść myśli wyrzeczenia się jej, lecz roztrzygnięcie z pewnością nadchodzi.” Po nabożeństwie szliśmy razem ulicą do tego starego forda, aby pojechać do domu. Księżyc świecił jasno, ja spoglądałem na nią, a ona była śliczna. Patrzyłem się i myślałem: „O, jak ja chciałbym ją mieć, ale przypuszczam, że nie mogę.”
71. Poszedłem trochę naprzód i zerknąłem na nią znowu. – Jak się dzisiaj czujesz? – zapytałem.
– O, wszystko w porządku. –
Wsiedliśmy do tego starego forda, skręciliśmy na rogu i pojechali do jej domu. Szedłem z nią do furtki i myślałem: „Ona pewnie nie dostała tego listu, więc mogę o tym zapomnieć. Będę miał dalszy tydzień łaski.” [Puste miejsce na taśmie – uw. wyd.] Ona szła dalej, nie mówiąc ani słowa. Myślałem: „Kobieto, powiedzże coś. Odpędź mnie albo powiedz, co o tym myślisz.” Zapytałem:
– Czytałaś to?
– Ehe. –
Wy wiecie, jak kobieta może was trzymać w niepewności. No, ja nie myślałem tego w ten sposób. Ale jednak myślałem: „Czemu nie mówisz czegoś?” Szedłem dalej i powiedziałem:
– Czytałaś to całe? [puste miejsce na taśmie – uw. wyd.]
– Ehe. –
Byliśmy już prawie pod drzwiami i myślałem: Nie prowadź mnie do przedpokoju, bo nie mógłbym stamtąd uciec przed wami, powiedz mi teraz. Czekałem więc dalej.
72. Ona powiedziała: – Billy, chętnie to zrobię. Ja cię kocham. – Niech Bóg ją błogosławi. Ona teraz jest w chwale. Powiedziała:
– Kocham cię. Myślę, że mielibyśmy powiedzieć o tym rodzicom. Czy nie uważasz?
– Kochanie, słuchaj, podzielmy to przedsięwzięcie na dwa równe udziały. Ja powiem twojemu ojcu, jeśli ty powiesz matce. – Właściwie zrzuciłem na nią gorszą część tej sprawy.
– Dobrze, jeśli najpierw powiesz ojcu.
– Dobrze, powiem mu w niedzielę wieczorem. –
73. Gdy nadszedł niedzielny wieczór, przywiozłem ją z kościoła do domu. Ona patrzała na mnie. Zobaczyłem, że jest dziewiąta trzydzieści, czyli czas dla mnie, by już iść. Charlie siedział przy biurku i pisał na maszynie, a pani Brumbach siedziała w kącie robiąc coś szydełkiem, jakąś taką koronkę, którą się kładzie na różne rzeczy. Nie wiem, jak to nazywacie, ale ona robiła coś takiego. Hope patrzała na mnie i robiła jakieś gesty, wskazując w kierunku taty. A ja myślałem: „Co jeśli ona powie 'nie’?” Więc zacząłem zbliżać się do drzwi.
– No, myślę, że już pójdę. –
Poszedłem do drzwi, a ona zaczęła iść do drzwi za mną. Zawsze wyprowadzała mnie do drzwi i mówiła „dobranoc”. Podchodziłem więc do drzwi, a ona powiedziała:
– Nie powiesz mu?
– Och, oczywiście próbuję, ale nie wiem, jak to zrobić.
– Ja wrócę, a ty go zawołaj. – Ona odeszła więc i zostawiła mnie tam stojącego.
– Charlie!
On odwrócił się. – Co proszę, Bill?
– Czy mogę rozmawiać z tobą przez minutkę? –
On powiedział – oczywiście. – Obrócił się od swojego biurka. Pani Brumbach spojrzała na niego, spojrzała na Hope i spojrzała na mnie.
Powiedziałem – Czy mógłbyś wyjść na werandę?
– Dobrze, zaraz wychodzę. – I on wyszedł na werandę.
– Taki piękny dzisiaj wieczór, nieprawdaż? – powiedziałem.
– Tak jest.
– Było bardzo ciepło.
– Naturalnie. – Popatrzył na mnie.
– Pracowałem tak ciężko. Mam nawet stwardniałą skórę na rękach. –
On powiedział: – Możesz ją mieć, Bill. – O, wspaniale! „Możesz ją mieć”!
74. Pomyślałem: „O, to już lepiej.” Odparłem – Czy rzeczywiście? Patrz, Charlie, wiem, że ona jest twoją córką, a ty masz pieniądze. – On chwycił mnie za rękę i rzekł: – Słuchaj, Bill, pieniądze to nie wszystko w życiu człowieka.
– Charlie, ja zarabiam zaledwie dwadzieścia centów na godzinę, ale kocham ją i ona kocha mnie. Przyrzekam ci, Charlie, że będę pracował, aż zedrę tę stwardniałą skórę z moich rąk, aby urządzić jej godziwe życie. Będę jej tak wierny, jak tylko potrafię.
– Wierzę w to, Bill. Słuchaj, chcę ci powiedzieć, że szczęście wcale nie zależy od pieniędzy. Bądź tylko dobry dla niej. A ja wiem, że ty będziesz.
– Dziękuję ci, Charlie. Z pewnością tak będzie. –
Potem była pora dla niej, aby powiedzieć mamie. Nie wiem, jak ona przez to przebrnęła, ale myśmy się pobrali.
75. Po ślubie nie mieliśmy nic z rzeczy potrzebnych w gospodarstwie domowym. Mieliśmy chyba dwa lub trzy dolary. Wynajęliśmy mieszkanie i ono kosztowało cztery dolary miesięcznie. Było to małe mieszkanie dwupokojowe. Ktoś dał nam stare składane łóżko. Ciekawy jestem, czy ktoś widział takie stare składane łóżko. Ktoś nam go dał. Potem poszedłem do sklepu i kupiłem nieduży stół z czterema krzesłami. Było to niemalowane i otrzymaliśmy to na czas. Następnie poszedłem do pana Webera, który prowadził skład złomu i kupiłem piec kuchenny. Zapłaciłem za niego siedemdziesiąt pięć centów, a ponad dolara za ruszta do niego. Zaczęliśmy gospodarować. Pamiętam, jak malowałem krzesła i wymalowałem na nich koniczyny. Ale mimo tego wszystkiego byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy siebie nawzajem i to było wszystko, co niezbędne. Dzięki miłosierdziu i dobroci Bożej byliśmy najszczęśliwszą parą małżeńską na ziemi.
76. Przekonałem się, że szczęście nie zależy od tego, ile dóbr świata się posiada, lecz od tego, na ile jest się zadowolonym z tej cząstki, która jest naszym udziałem. Po pewnym czasie Bóg zstąpił i pobłogosławił nasz skromny dom: Mieliśmy małego chłopczyka. Na imię miał Billy Paul i on jest tu obecny na tym nabożeństwie. A nieco później, za następne jedenaście miesięcy, pobłogosławił nas ponownie miłą córeczką imieniem Sharon Rose, pochodzącym od róży sarońskiej. Pewnego dnia, kiedy zaoszczędziłem trochę pieniędzy, wybrałem się na krótki urlop na miejsce zwane Paw Paw Lake, aby łowić ryby. I w drodze powrotnej…
77. W międzyczasie… Opuszczam swoje nawrócenie. Nawróciłem się i zostałem ordynowany przez doktora Roy Davisa w Baptystycznym Zborze Misyjnym. Zostałem kaznodzieją i miałem kaplicę w Jeffersonville, w której obecnie miewam kazania. Zostałem pastorem małego zboru. Nie miałem pieniędzy. Byłem pastorem tego zboru przez siedemnaście lat i nigdy nie otrzymałem ani centa. Nie wierzyłem w… Nie było tam nawet tacy ofiarnej. Jeśli chodzi o dziesięcinę z zarobków i tak dalej, to mieliśmy małą skrzynkę z tyłu kaplicy z napisem „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście”. W taki właśnie sposób pokrywano wydatki zborowe.
78. Mieliśmy pożyczkę, którą trzeba było spłacić w ciągu dziesięciu lat, a myśmy ją spłacili w niespełna dwa lata. Nigdy nie zbierałem ofiary na żadne cele. Miałem więc tych kilka dolarów, które zaoszczędziłem na urlop. Ona także pracowała w fabryce tekstylnej. Miła, ukochana dziewczyna. Jej grób jest teraz pewnie pokryty śniegiem, ale ona ciągle jest w moim sercu. Pamiętam, jak ciężko pracowała, aby pomóc mi zaoszczędzić dosyć pieniędzy, abym mógł pojechać na ryby nad jezioro. A kiedy wracałem od tego jeziora i przejeżdżałem przez Mishawaka i South Bend w Indianie, zacząłem zwracać uwagę na samochody z napisami „Tylko Jezus”. Myślałem: „To brzmi dziwnie: Tylko Jezus”. Było tego pełno na rowerach, fordach, kadilakach i nie wiem czym jeszcze.
79. Pojechałem za niektórymi z nich i one zjeżdżały się do pewnego dużego kościoła. Dowiedziałem się, że są to zielonoświątkowcy. Słyszałem o zielonoświątkowcach, że to jest „gromada świętoszków, którzy tarzają się po podłodze z pianą na ustach” i tym podobne rzeczy. Dlatego nie chciałem mieć z nimi nic do czynienia. Słyszałem ich tam wszystkich, jak krzyczą, i pomyślałem sobie: wejdę tam. Zatrzymałem mojego forda, wszedłem tam i słuchałem wszystkich tych śpiewów, jakie kiedykolwiek w życiu słyszeliście.
80 Stwierdziłem, że uczestniczyły tam dwa duże kościoły: jeden z nich zwany P.A.J.C. i drugi P.A.W. Wielu z was jeszcze pamięta te dawne nazwy tych ugrupowań. Teraz oni są połączeni i nazywają się Zjednoczony Kościół Zielonoświątkowy. Słuchałem kilku z ich nauczycieli. Oni wstawali i uczyli o Jezusie, jaki On jest wielki i jak wielkie jest wszystko, oraz o „chrzcie Duchem Świętym”. Myślałem sobie: „o czym oni to mówią?” Po chwili ktoś wyskoczył i zaczął mówić językami. Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś takiego. Jakaś kobieta zaczęła biec i przeciskać się do przodu z całej siły. Potem wszyscy oni wstali i zaczęli biec.
81. Myślałem sobie: „Bracie, oni to nie mają kościelnych manierów.” Wołali, pokrzykiwali i rozrabiali, tak, że myślałem: „Cóż to jest za paczka?” Ale wiecie, coś w tym było, bo im dłużej tam siedziałem, tym bardziej mi się to podobało. Było to coś, co wydawało się naprawdę dobre. Zacząłem im się przyglądać, a to trwało nadal. Postanowiłem zostać z nimi przez chwilę. Byłem blisko drzwi, więc gdyby zaczęły się jakieś ekscesy, uciekłbym drzwiami. Mój samochód zaparkowany był tuż za rogiem. Zacząłem przysłuchiwać się niektórym z ich kaznodziejów. Byli tam nauczający i uczący się. Dlaczego, pomyślałem, to jest przecież dobre! Wieczorem ogłoszono: „Niech każdy przyjdzie na kolację”. Ale ja pomyślałem sobie: Chwileczkę. Mam dolara i siedemdziesiąt centów, aby dostać się do domu. Tyle wziąłem na benzynę, aby dojechać.
82. Mój staroświecki ford był bardzo dobrym samochodem. On był bardzo sfatygowany, ale trzymał się dobrze. Spodziewałem się, że on będzie jechał trzydzieści mil na godzinę, ale oczywiście piętnaście w jedną stronę i piętnaście w drugą. Jak to dodacie, otrzymacie trzydzieści. Pozostałem na nabożeństwie wieczornym i po nim miałem zamiar odjechać. Prowadzący powiedział: „Wszyscy kaznodzieje, niezależnie od wyznania, proszeni są na podium”. Wyszedłem wraz z innymi, a było nas tam około dwustu. Powiedział: „Nie ma czasu, abyście wszyscy przemawiali, lecz przechodźcie tylko i powiedzcie kim jesteście i skąd jesteście”. Gdy przyszła na mnie kolej, powiedziałem: „William Branham, baptysta, Jeffersonville, Indiana” i poszedłem dalej. Słyszałem wszystkich tych pozostałych, jak przedstawiają się: „Pentecostal, pentecostal, pentecostal, P.A.W., P.A.J.C., P.A.W., P…”
Przeszedłem i pomyślałem: „Zdaje się, że jestem tu jak brzydkie kaczątko.” Usiadłem i czekałem.
83. W tym dniu mieli świetnych młodych kaznodziejów i oni przemawiali z mocą. A potem powiedziano: „Dzisiaj wieczorem kazanie wygłosi… zdaje się, że nazywali go „starszym”. Ich kaznodzieje zamiast „duchownymi” nazywali się „starszymi”. Sprowadzili starego czarnego człowieka, ubranego w taki staromodny ubiór kaznodziejski. Nie wiem, czy takie widzieliście. Miał długi ogon z tyłu, jak u gołębia, aksamitowy kołnierz, i tylko wąski wianuszek białych włosów wokół głowy. Biedny, stary gość, wyszedł taki przygarbiony. Stanął i obrócił się. Podczas gdy wszyscy kaznodzieje głosili Jezusa, jaki On jest wielki i tak dalej, ten stary mężczyzna obrał sobie tekst z księgi Joba: „Gdzie byłeś, gdy zakładałem ziemię?… Gdy gwiazdy poranne chórem radośnie się odezwały i okrzyk wydali wszyscy synowie Boży?” Ta biedna osoba… Myślałem: „Dlaczego oni tam nie postawią jednego z tych młodych?” Pomieszczenie było przepełnione i ja sobie myślałem: „Dlaczego oni tego nie zrobią?” Ale potem ten biedny stary gość, zamiast mówić o tym, co dzieje się tu na ziemi, zaczął mówić o tym, co dzieje się przez cały czas w niebie. Zaczął się podnosić w górę na początku wszystkiego i potem spuścił się w dół aż w czasie powtórnego przyjścia, jakby po pionowym łuku tęczy. Nigdy w życiu nie słyszałem takiego kazania. W tym czasie Duch go dotknął, on wyskoczył tak wysoko, szastnął obcasami, zrobił w tył zwrot i sprężystym krokiem zszedł z podium, mówiąc: „Tu macie za mało miejsca na moje kazanie.” A miał więcej miejsca niż ja tutaj.
84. Myślałem sobie: „Jeśli to sprawia, że stary człowiek staje się taki, co by to sprawiło, gdyby zstąpiło to na mnie? Być może mnie trzeba tego trochę.” Kiedy ten stary gość tam wyszedł, współczułem mu serdecznie. Ale kiedy schodził, współczułem sobie. Kiedy wieczorem wychodziłem, postanowiłem, że nazajutrz nie pozwolę, by ktoś wiedział, gdzie jestem, albo kim jestem. Tej nocy prasowałem spodnie. Poszedłem spać w pole kukurydzy, a przedtem kupiłem sobie czerstwe chałki. Kupiłem ich mnóstwo za miedziaka (5. centów). Był tam kran, więc nabrałem wody. Wiedziałem, że mi to potrwa trochę, więc wziąłem wody, piłem ją i jadłem te chałki. Potem wróciłem jeszcze po wodę. W polu rozłożyłem sobie siedzenia z samochodu i na nich rozłożyłem moje pogniecione spodnie, aby je wyprasować.
85. Prawie całą noc modliłem się. Mówiłem: „Panie, co to jest, na co ja się tu natknąłem? Nigdy w życiu nie widziałem tak religijnych ludzi. Dopomóż mi rozeznać, co to wszystko znaczy.” Nazajutrz poszedłem tam znowu. Zaprosili nas na śniadanie. Oczywiście nie poszedłem jeść z nimi, ponieważ nie miałem nic, co mógłbym dać na ofiarę. Usiadłem w tyle. Przedtem zjadłem tylko kilka chałek i siedziałem. Oni tam mieli mikrofon, a ja nigdy przedtem nie widziałem mikrofonu, więc się tego bałem. Miało to taki sznurek zwisający w dół. Był to taki stary mikrofon, który się wieszało.
86. Prowadzący powiedział: „Wczoraj wieczorem był tu na podium młody kaznodzieja, baptysta”. Pomyślałem: „Aha, teraz zaczną mnie obrabiać.” On powiedział: „To był najmłodszy kaznodzieja na podium. Nazywał się Branham. Czy ktoś wie, gdzie on się znajduje? Niech on tu przyjdzie. Chcemy, aby wygłosił poranne kazanie”. O, rety! Miałem na sobie sportową koszulkę i strasznie wymięte spodnie z nędznego, taniego materiału, a jak wiecie, my baptyści jesteśmy przekonani, że aby móc wyjść za kazalnicę, trzeba mieć garnitur.
87. Dlatego siedziałem cicho. Oni mieli to na północy (tą międzynarodową konferencję), ponieważ na południu nie byłoby czarnym wolno w niej uczestniczyć. Oni mieli tam między sobą tych czarnych, a ja byłem południowcem i miałem jeszcze niektóre przesądy, chociaż byłem pod tym względem trochę lepszy od innych. I tak się złożyło, że tuż obok mnie usiadł czarny. Popatrzyłem na niego i pomyślałem: Przecież to mój brat. 87. Prowadzący mówił: „Czy kto wie, gdzie jest William Branham?” Skuliłem się na siedzeniu, a on ogłaszał ponownie (ciągnąc mikrofon): „Czy ktoś na zewnątrz zna miejsce pobytu Williama Branhama? Proszę mu powiedzieć, aby przyszedł na podium i wygłosił kazanie. Jest to kaznodzieja baptystyczny z południowej Indiany”. Siedziałem cichutko skulony. Na szczęście nikt mnie nie znał. Ten czarny spojrzał na mnie i spytał: „Czy nie wiesz, gdzie on jest?
88. Musiałem albo skłamać, albo coś zrobić. Powiedziałem – zbliż się tu.
– Co proszę?
– Chcę ci coś powiedzieć. To ja nim jestem.
– To wstań i wyjdź tam!
– Widzisz, nie mogę. Mam te marne, wymięte spodnie i koszulkę sportową. Tak nie mogę tam iść.
– On odparł – Ci ludzie nie dbają o twoje ubranie. Wychodź!
– Nie, nie! Bądź cicho i nie mów nic. –
Po minucie znowu ogłosili przez mikrofon: „Czy ktoś zna miejsce pobytu Williama Branhama?” On zawołał: – Tutaj, tutaj! On jest tutaj! – Rety! Podniosłem się w mojej koszulce i…
Prowadzący mówił: „Proszę tu przyjść, panie Branham, chcemy, abyś wygłosił kazanie.” Oj, przed tymi wszystkimi kaznodziejami, przed tylu ludźmi! Szedłem naprzód na chwiejnych nogach. Twarz miałem czerwoną, uszy jak w ogniu. I pokazałem się: wymięte, tandetne spodnie, koszulka sportowa, baptystyczny kaznodzieja podchodzący do mikrofonu, którego nigdy nie widział.
89. Stanąłem tam myśląc: nie wiem, co teraz. Dyszałem i byłem roztargniony. Otworzyłem Łukasza 16. i wziąłem za temat: „I podniósłszy oczy swoje w piekle… zawołał (krzyknął)”. Zacząłem więc przemawiać i poczułem się trochę lepiej. Powiedziałem: „Ten bogacz znalazł się w piekle i krzyknął”. Tych kilka słów, podobnie jak w wielu innych kazaniach, które znacie: „Czy wierzysz w to”, albo „Przemów do tej skały”. Teraz miałem: „On krzyknął”. Powiedziałem: „Tam w piekle z pewnością nie ma dzieci. Gdy to zobaczył, krzyknął. Nie było tam kwiatów i on krzyknął. Nie było tam Boga i on krzyknął. Nie było tam Chrystusa i on krzyknął. On krzyczał i płakał. Potem ja płakałem. Coś mnie uchwyciło. O tak! Potem już nie wiem, co działo się dalej. Kiedy się spostrzegłem, stałem już na zewnątrz. Ludzie wołali, krzyczeli i płakali, i mieliśmy ogromne poruszenie.
90 Kiedy wyszedłem, podszedł do mnie jakiś facet z dużym kapeluszem teksaskim i w wysokich butach, i powiedział: – Jestem starszym takim i takim. – A więc kaznodzieja w kowbojskich butach i kowbojskim ubraniu! To moje liche spodnie nie są znowu takie złe – pomyślałem. On powiedział – Chciałbym, abyś przyjechał do nas do Teksasu i przeprowadził ewangelizację.
– Ehe, zapiszmy to sobie, proszę pana – i ja to sobie zanotowałem. Oto podchodzi inna osoba w spodniach takich jak do gry w golfa, w takim kombinezonie i mówi: – Jestem starszym takim i takim z Miami.
Podobasz mi się. Chyba jednak ubiór zbyt wiele nie znaczy – pomyślałem – Dobrze. Pozbierałem te adresy i pojechałem do domu. Żona przywitała mnie i zapytała: – Z czego się tak cieszysz, Billy?
– O, spotkałem śmietankę. To jest najlepsze, co kiedykolwiek widziałaś. Ci ludzie wcale się nie wstydzą swojej religii. – Opowiedziałem jej o tym.
– I zobacz, kochanie: cała lista zaproszeń od tych ludzi!
– Czy to nie czasem ci świętoszkowie? – zapytała.
– Nie wiem, jacy to świętoszkowie, ale oni mają coś, czego ja potrzebowałem. Tego jestem pewien. Widziałem starego mężczyznę, dziewięćdziesięcioletniego, który odmłodniał. Nigdy w życiu nie słyszałem takiego kazania. Nie widziałem żadnego baptysty tak przemawiać. Oni mówią aż do utraty tchu, uginają kolana aż do podłogi.
91. Potem podnoszą się i nabierają tchu. Słychać ich jeszcze z odległości dwóch bloków. Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś takiego. Oni mówią też nieznanym językiem, a potem ktoś inny tłumaczy, o czym oni mówią. Nigdy w życiu tego nie słyszałem. Czy pójdziesz ze mną?
– Kochany, skoro wyszłam za ciebie, będę się ciebie trzymała, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Pójdę z tobą. Musimy powiedzieć o tym naszym bliskim.
– Dobrze. Powiedz swojej matce, a ja powiem mojej. – Poszedłem więc i porozmawiałem z mamą. Mama powiedziała – oczywiście, Billy. Do czegokolwiek Pan cię wzywa, idź i rób to.
– Pani Brumbach poprosiła mnie do siebie. Gdy przyszedłem, powiedziała: – Co to takiego, o czym ty gadasz?
– O, pani Brumbach, pani nigdy nie widziała takich ludzi.
– Uspokój się! Uspokój się!
– Dobrze, proszę pani. Przepraszam – powiedziałem.
– Czy wiesz, że to jest paczka świętoszków?
– Nie, proszę pani, nie wiedziałem tego. Oni z pewnością są porządnymi ludźmi.
– Co za pomysł! Czy myślisz, że zawleczesz moją córkę między taką hołotę jak oni? To kpiny! To nic innego tylko śmiecie, które inne kościoły wyrzuciły. Nigdy! Mojej córki tam nie poprowadzisz.
– Ale, pani Brumbach, w głębi serca czuję, że Pan chce, abym szedł do tych ludzi – powiedziałem.
– Wróć do swojego zboru i czekaj, aż będą w stanie dać ci plebanię, i postępuj jak człowiek rozsądny. Mojej córki nie będziesz mógł tam zaprowadzić.
– Tak jest, proszę pani. – Odwróciłem się i wyszedłem. Hope zaczęła płakać. Wyszła i powiedziała – Billy, bez względu na to, co mówi mama, pozostanę z tobą. – Drogie serce!
– O, wszystko w porządku, kochanie – powiedziałem. I ja porzuciłem ten zamiar. Ona nie pozwoliłaby swojej córce iść do takich ludzi, jak ci, ponieważ „nie jest to nic innego, jak tylko śmiecie”. Dlatego odstąpiłem po prostu od tego zamiaru. To był największy błąd, jeden z największych błędów, jakie w życiu popełniłem.
92. Trochę później, po kilku latach, przyszły dzieci. I pewnego dnia nastąpiła powódź. Było to w roku 1937. Podczas tej powodzi byłem w służbie publicznej i robiłem, co mogłem, aby ratować ludzi z tej powodzi, która znosiła nawet domy. Moja żona zachorowała bardzo poważnie na zapalenie płuc. Szpital był tak przepełniony, że nie było można jej tam umieścić, dlatego wzięliśmy ją do budynku administracyjnego, gdzie był pokój dla chorych. Mnie potem odwołali. Mieszkałem zawsze nad rzeką i pływałem łódką, więc starałem się zbierać ludzi, ratować ich z tej powodzi.
93. Zawołali mnie i powiedzieli – Przy ulicy Chestnut jest dom, który zaraz uniesie woda. Jest tam matka z gromadą dzieci. Czy myślisz, że twoją łódką z silnikiem możesz się tam dostać?
– Zrobię wszystko, co będę mógł – odpowiedziałem.
Płynąłem z falami. Zapora powyżej została zerwana i woda zmywała miasto. Wydawałem z siebie wszystkie poty, aby w końcu dotrzeć tam przez zalane aleje i place. Dotarłem wreszcie w pobliże starej grobli, przez którą przepływała woda. Słyszałem,że ktoś krzyczy i zobaczyłem matkę stojącą na werandzie, przez którą przelewały się już duże fale. Popłynąłem trochę w górę, a potem z prądem dotarłem do tego domu i w samą porę zatrzymałem łódkę i przywiązałem do słupa na werandzie.
94. Wbiegłem do środka, wyprowadziłem matkę i umieściłem w łódce, oraz dwoje czy troje dzieci. Odwiązałem łódkę i wiozłem ich z powrotem. Przepłynęliśmy miastem około półtorej mili, zanim dobiliśmy do brzegu. A kiedy tam dotarliśmy, ona zaczęła mdleć i krzyczeć: Moje dziecko! Moje dziecko! Ja myślałem, że ona zostawiła dziecko w tym domu. Okropne! Popłynąłem tam jeszcze raz, podczas gdy próbowano się nią zająć. Potem dowiedziałem się, że ona chciała wiedzieć, gdzie teraz jest jej dziecko. To był malec w wieku około trzech lat, a ja myślałem, że ona ma na myśli dziecko w pierzynce, albo coś podobnego.
95. Wypłynąłem więc i udałem się tam ponownie. Dotarłem tam i wszedłem do środka, ale nie mogłem znaleźć żadnego dziecka. Weranda nie wytrzymała i dom zaczęło znosić. Wybiegłem szybko i udało mi się uchwycić belki, która unosiła przywiązaną do niej łódkę. Dostałem się do łódki i odwiązałem ją. Zepchnęło mnie jednak do głównego nurtu rzeki. Było około wpół do dwunastej w nocy i ciągle padał deszcz ze śniegiem. Złapałem za sznurek rozrusznika i próbowałem nastartować silnik, lecz nie udawało się to. Próbowałem znowu, i znów nic. Próbowałem ponownie. Byłem w głównym nurcie, a w dole rzeki był wodospad. Próbowałem z całych sił i myślałem: To już mój koniec. Rzeczywiście! Usilnie starałem się nastartować.
96. Powiedziałem: „Panie, nie daj mi umrzeć taką śmiercią!” Szarpałem za sznurek i szarpałem.
– A co z tą gromadą tego śmiecia, do której nie zechciałeś pójść?
– doszło do mnie w odpowiedzi.
Chwyciłem się łódki rękami i powiedziałem: „Boże, bądź mi miłościw. Nie dopuść, bym w taki sposób opuścił moją żonę i dziecko, kiedy one tam chorują. Proszę Cię!” Ciągle pociągałem za rozrusznik, lecz silnik nie zaczął pracować. Słyszałem już huk tam w dole. Jeszcze chwila i to nastąpi. Powiedziałem: „Panie, jeśli mi przebaczysz, przyrzekam, że zrobię wszystko, co mi każesz.” Uklęknąłem w tej łodzi, śnieżyca siekła mnie po twarzy, i mówiłem: „Zrobię wszystko, cokolwiek zechcesz, abym czynił.” Pociągnąłem jeszcze raz i silnik zaczął działać. Dałem pełny gaz i w końcu dotarłem do brzegu.
97. Poszedłem z powrotem, aby odszukać ciężarówkę naszego patrolu. Ludzie mówili: „Podobno budynek administracji został już zmyty”. A tam była moja żona i oboje dzieci. Ruszyłem co sił w kierunku administracji, a tam było już wszędzie piętnaście stóp wody. Był tam pewien major i zapytałem go:
– Majorze, co stało się ze szpitalem?
– Nie martw się. Czy tam kogoś miałeś?
– Tak, chorą żonę i dwoje dzieci.
– Ich wyewakuowano. Jadą ciężarówką w kierunku Charlestown. – Wziąłem swój samochód, łódź z tyłu, i pojechałem za nimi. Ale trochę dalej zaczęły się tereny zalane i strumienie płynące w poprzek drogi na długości dwóch i pół do trzech mil. Próbowałem całą noc przedostać się przez to. Niektórzy mówili: „Ciężarówka została tu zmyta z nasypu.”
98. Zostałem odcięty od świata na małej wysepce i siedziałem tam trzy dni. Miałem mnóstwo czasu na rozmyślanie o tym, czy to było śmiecie, czy nie. Miotałem się bezradny: Gdzie jest moja żona? W końcu znalazłem ją, gdy po kilku dniach wydostałem się stamtąd i przebrnąłem przez zalewy. Była w Kolumbus, Indiana w kościele baptystycznym, który zamieniono w szpital – pokoje, gdzie chorzy leżeli na polowych pryczach. Biegłem szybko, jak mogłem, starałem się ją znaleźć wołając: Hope! Hope! Hope! Zobaczyłem ją wreszcie leżącą na pryczy, zaatakowaną przez gruźlicę.
99. Podniosła kościstą rękę i powiedziała: – Billy! – Pobiegłem do niej i zawołałem:
– Hope, kochanie!
– Wyglądam okropnie, nieprawdaż?
– Nie, moja droga, wyglądasz nieźle. – Przez około sześć miesięcy robiliśmy wszystko, co możliwe, aby uratować jej życie, ale ona marniała coraz bardziej. Pewnego dnia byłem na patrolu i miałem włączone radio, i usłyszałem komunikat „do WIlliama Branhama, który proszony jest natychmiast do szpitala do umierającej żony”. Włączyłem czerwone światło i syrenę i pędziłem do szpitala tak szybko, jak tylko mogłem. Wpadłem do szpitala i biegnąc przez budynek natknąłem się na swojego kolegę, z którym razem łowiliśmy ryby i biegali jako chłopcy. Był to Sam Adair.
100 Doktor Sam Adair to ten, którego dotyczyło to widzenie niedawno temu i zostało mu powiedziane o tej klinice. On powiedział, że jeśli kto ma wątpliwości, co do tego widzenia, niech zadzwoni na jego koszt, aby się dowiedzieć, czy to było prawdą, czy nie. A więc szedł naprzeciwko mnie z czapką w ręce. Spojrzał na mnie i zaczął płakać. Podbiegłem do niego i objąłem go ramionami. On wziął mnie w ramiona i powiedział – Billy, ona odchodzi.
101. Przykro mi. Robiłem, co tylko mogłem, sprowadziłem specjalistów i wszystko możliwe.
– Sam, ona z pewnością nie odchodzi!
– Tak, odchodzi. Nie wchodź tam, Bill.
– Muszę tam wejść, Sam.
– Nie rób tego. Proszę, nie rób tego!
– Pozwól mi tam wejść.
– Pójdę z tobą – powiedział.
– Nie, ty zostań tutaj. Chcę być z nią w jej ostatnich minutach.
– Ona jest nieprzytomna. –
102. Wszedłem do tego pokoju. Siedziała tam pielęgniarka i płakała, gdyż była to koleżanka Hope z ławy szkolnej. Spojrzałem na nią, a ona zaczęła płakać, podniosła ręce i skierowała się do wyjścia. Popatrzyłem na nią i wstrząsnąłem nią. Jej waga z około sześćdziesięciu kilogramów zmniejszyła się do około trzydziestu. Wstrząsnąłem nią i choćbym żył sto lat, nie zapomnę nigdy, co się stało. Odwróciła się i te piękne duże oczy spoczęły na mnie. Uśmiechnęła się i powiedziała – Dlaczego mnie przywołujesz z powrotem, Billy?
– Kochanie, właśnie dostałem wypłatę.
Musiałem pracować. Byliśmy po uszy w długach i setki dolarów na rachunkach lekarzy, a nie mieliśmy nic, z czego moglibyśmy to spłacić. Musiałem więc pracować. Widywaliśmy się dwa albo trzy razy dziennie, a także nocami, i teraz, gdy była w takim stanie.
– Co masz na myśli, mówiąc, że cię przywołuję z powrotem?
– Bill, mówiłeś o tym w kazaniach, rozmawiałeś o tym, ale nie masz pojęcia, jak to wygląda.
– O czym ty mówisz?
– O niebie. Zobacz. Prowadzili mnie do domu jacyś ludzie, mężczyźni czy kobiety, albo coś, wszyscy ubrani w biel. Czułam się swobodnie i byłam spokojna. Przepiękne, duże ptaki przelatywały z drzewa na drzewo. Nie myśl, że majaczę.
103. Billy, powiem ci, w czym był nasz błąd. Usiądź tu. – Nie usiadłem. Uklęknąłem i chwyciłem ją za rękę. – Czy wiesz w czym popełniliśmy błąd?
– Tak, moja kochana, wiem.
– Wcale nie mieliśmy słuchać mamy. Ci ludzie mieli rację.
– Wiem o tym – odpowiedziałem.
– Przyrzeknij mi, że pójdziesz do tych ludzi, ponieważ oni mają słuszność. Wychowaj moje dzieci w taki sposób. Chciałabym ci coś powiedzieć. Ja umieram. Nie boję się odejść. To jest przepiękne. Jedyna rzecz, która mnie martwi, że muszę cię opuścić, Bill. Wiem, że będziesz musiał wychowywać tych dwoje dzieci. Przyrzeknij mi, że nie zostaniesz w stanie wolnym i nie pozwolisz moim dzieciom błąkać się bez opieki. – To było rozsądne ze strony matki w wieku dwudziestu jeden lat.
– Tego nie mogę ci przyrzec, Hope – powiedziałem.
– Proszę, przyrzeknij mi. Chcę jeszcze coś ci powiedzieć. Czy pamiętasz o tej strzelbie? – Ja przepadam za bronią myśliwską. I ona powiedziała:
– Chciałeś sobie wtedy kupić strzelbę, ale nie miałeś dosyć pieniędzy, aby zapłacić pierwszą ratę.
– I co?
– Oszczędzałam moje pieniądze, moje miedziaki, próbując zaoszczędzić na tą pierwszą ratę dla ciebie. Kiedy to tutaj się skończy i wrócisz do domu, zrewiduj składane łóżko. Na wierzchu pod papierem znajdziesz tam te pieniądze. Przyrzeknij mi, że kupisz sobie tą strzelbę. –
104. Nie macie pojęcia, jak się czułem, kiedy znalazłem ten dolar i siedemdziesiąt pięć centów (w monetach pięciocentowych). Kupiłem później tą strzelbę. Ona mówiła jeszcze:
– Czy pamiętasz, jak szedłeś do miasta kupić mi parę pończoch, gdy mieliśmy jechać do Ford Wayne?
– Tak. – Wróciłem wtedy z połowu ryb i wybieraliśmy się do Ford Wayne, gdzie w ten wieczór miałem wygłosić kazanie. Ona mi mówiła, że są dwa gatunki. Jeden nazywa się „rayon”, a ten drugi „chiffon”. Chiffon to były najlepsze. Ona chciała, abym jej kupił chiffon w pełnym stylu. To chodzi o tą małą rzecz z tyłu pończochy. Ja nic nie wiedziałem o damskich ubiorach. Szedłem ulicą i mówiłem: Chiffon, chiffon, chiffon, chiffon, aby tego nie zapomnieć. Ktoś powiedział – Cześć, Billy!
– O, witaj! Chiffon, chiffon, chiffon, chiffon. Doszedłem do skrzyżowania i spotkałem pana Spon. On powiedział:
– Czy wiesz, że okonie teraz biorą w tym ostatnim basenie?
– Coś takiego! Rzeczywiście?
– Tak jest. Kiedy się z nim rozstałem, rozmyślałem: Co to była za marka?
105. Zapomniałem. W pobliskim kiosku pracowała Thelma Ford, którą znałem. Wiedziałem, że sprzedają tam pończochy, więc wszedłem i powiedziałem:
– Cześć, Thelma.
– Cześć, Billy. Jak ci się powodzi? Co robi Hope?
– Dziękuję. Wszystko w porządku. Thelma, chciałbym parę skarpetek dla Hope.
– Hope nie nosi skarpetek.
– Ależ tak. Na pewno chciała skarpetki.
– Chyba pończochy – powiedziała.
– O, rzeczywiście, właśnie to! – Pomyślałem: Och, znowu pokazałem swoją ignorancję.
– Jaki gatunek sobie życzy? –
Pomyślałem: Aha! – A jakie macie? – Zapytałem.
– Mamy Rayon. – Nie widziałem żadnej różnicy. Rayon, Chiffon, to brzmi zupełnie tak samo. Powiedziałem więc: Właśnie takie chce. Proszę mi dać parę w pełnym stylu. – Chyba to pomyliłem. Mówi się pełny fason. Chciałem więc jedną parę. Ale kiedy mi je przyniosła, okazało się, że kosztują o połowę mniej. Tylko dwadzieścia czy trzydzieści centów. Poprosiłem więc jeszcze o drugą parę.
106. A gdy przyszedłem do domu, powiedziałem:
– Wy kobiety szukacie po całym mieście, aby korzystnie kupić. – Wiecie, jak lubimy się chlubić. Mówiłem więc: – Ale zobacz! Kupiłem dwie pary za cenę, za jaką ty kupujesz tylko jedną. Widzisz? To jest moja osobista umiejętność. Thelma mi je sprzedała za pół ceny.
– A czy to są chiffon?
– Oczywiście! – To dla mnie brzmiało tak samo, nie widziałem żadnej różnicy. Kiedy przybyliśmy do Fort Wayne, zdziwiło mnie, że ona znów kupuje pończochy. Powiedziała:
– Tamte dam twojej matce. One są dla starszych kobiet. –
Teraz powiedziała do mnie: – Billy, przykro mi, że wtedy tak postąpiłam.
– O, to jest całkiem w porządku, kochanie. –
Ona powtórzyła jeszcze: – Nie żyj samotnie. – Nie wiedziała, co miało się stać zaledwie za kilka godzin. Trzymałem ją za ręce, moją ukochaną, kiedy aniołowie Boży zabrali ją stąd.
107. Poszedłem do domu. Nie wiedziałem, co robić. Położyłem się i w nocy słyszałem jakiś szelest, chyba mysz w naszym palenisku, gdzie mieliśmy jakieś papiery. Zatrzasnąłem drzwiczki nogą, a obok wisiała jej podomka (podczas gdy ona sama leżała już w kostnicy). Po małej chwili ktoś do mnie zadzwonił. Był to brat Frank Broy.
– Billy, twoje dziecko umiera.
– Moje dziecko?
– Tak. Sharon Rose. Jest tam teraz lekarz i on powiedział, że ma zapalenie opon mózgowych. Wyssała to z organizmu swojej matki. Ona umiera. –
Wziąłem samochód i pojechałem. Zabrali ją do szpitala i tam znajdowało się to moje kochane maleństwo.
Chciałem widzieć się z Samem. On przyszedł i powiedział:
– Billy, nie wchodź do tego pokoju. Musisz myśleć o Billy Paulu.
– Doktorze, muszę zobaczyć swoje dziecko.
– Nie możesz tam wejść. Ona ma zapalenie opon mózgowych i mógłbyś przenieść to na Billy Paula.
108. Czekałem, aż on wyjdzie. Nie mogłem znieść widoku jej śmierci, podczas gdy jej matka leżała już na dole pod opieką zakładu pogrzebowego. Mówię wam, droga człowieka występnego jest twarda. Uchyliłem drzwi i kiedy wyszedł Sam, a także pielęgniarka, zszedłem do suterenu. To był nieduży szpital. Ona była w izolatce, a muchy lazły jej do oczu. Mieli tam siatkę przeciwko komarom i jej oczy były tym przykryte. Miała drgawki. Jej mała tłusta nóżka poruszała się w górę i w dół, a także jej małe rączki drgały. Patrzyłem na nią, a ona była już w wieku ośmiu miesięcy, dosyć duża, aby wyglądać miło.
109. Jej matka sadzała ją na podwórzu w rajtuzach, kiedy wracałem do domu. Trąbiłem, a gdy podszedłem, robiła kuku, kuku, sięgając na mnie rączką. A teraz moja ulubienica leżała, umierając. Patrzyłem na nią i mówiłem: „Shary, poznajesz tatę? Poznajesz tatę, Shary?” W jej spojrzeniu widać było, jak okropnie cierpi. Jedno z jej małych niebieskich ocząt było wywrócone. Omal nie rozerwało mi to serca. Uklęknąłem i mówiłem – Panie, co ja zrobiłem? Czy nie zwiastowałem ewangelii na rogach ulic i nie robiłem wszystkiego, co potrafiłem? Nie kieruj tego przeciwko mnie. Ja nigdy nie nazwałem tych ludzi śmieciem. To ona mówiła o nich „śmiecie”. Przykro mi, że to wszystko zaszło. Przebacz mi. Nie odbieraj mi dziecka! – Ale kiedy modliłem się, coś jakby czarna zasłona opadło w dół. Wiedziałem, że On mnie nie wysłuchał.
110 To był najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny okres mojego życia. Kiedy powstałem i popatrzyłem na nią, szatan podsuwał mi myśl:
– Czy znaczy to, że przy tak usilnym głoszeniu Słowa Bożego i przy takim życiu teraz, gdy chodzi o twoje dziecko, On cię odrzuci? –
I ja powiedziałem – No tak. Jeśli On nie może uratować mojego dziecka, to ja nie mogę… – Zatrzymałem się. Nie wiedziałem, co robić. A potem powiedziałem tak: – Panie, Ty mi ją dałeś i Ty mi ją odbierasz, niech imię Pańskie będzie błogosławione! Jeśli nawet i mnie zabierzesz, i tak będę Cię miłował. Położyłem na niej swoje ręce i powiedziałem – Błogosławię cię, moja kochana. Tato chciał cię wychować, z całego serca pragnąłem cię wychować. Wychować w miłości do Pana. Ale aniołowie przychodzą po ciebie, kochanie. Tato weźmie twoje małe ciałko i włoży w ramiona twojej matki. Pogrzebię cię wraz z nią. Kiedyś tato spotka się z tobą, czekaj tam tylko razem z mamą.
111. Kiedy jej matka umierała, jej ostatnie słowa brzmiały:
– Bill, pozostań na polu pracy dla Pana.
– Odpowiedziałem
– Jeśli będę w pracy, gdy On przyjdzie, wezmę dzieci i spotkamy się. Jeśli nie, to będę pogrzebany obok ciebie. Ty potem stań z prawej strony tej wielkiej bramy i gdy zobaczysz ich wszystkich wchodzących tam, wstań i zawołaj: Bill, Bill, Bill! Głośno, jak tylko potrafisz. Tam się spotkamy. Ucałowałem ją na pożegnanie.
112. Dzisiaj jestem na polu walki. To było niespełna dwadzieścia lat temu. Jestem umówiony na spotkanie ze swoją żoną i my się spotkamy. Kiedy ta mała umarła, wziąłem ją i włożyłem w ramiona matki, i wyprowadziliśmy je na cmentarz. Stałem tam i słuchałem brata Smitha, kaznodzieję metodystycznego, który na pogrzebie przemawiał na temat „Popiół do popiołu i proch do prochu” (a ja myślałem: i „Serce do serca”). Tak ona odeszła. Niedługo potem pewnego poranka wziąłem małego Billy Paula, on był takim sobie małym dziarskim chłopakiem. Przyczyną, dla której on tak przylgnął do mnie, a ja do niego, jest to, że musiałem mu być zarówno tatą, jak i mamą. Karmiłem go mlekiem z butelki. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, by palić ogień w piecu przez noc, aby mleko było ciepłe, więc kładłem ją pod moje plecy, aby rozgrzewać ją ciepłem swojego ciała. Zżyliśmy się z sobą jak przyjaciele i pewnego dnia, kiedy zejdę z pola pracy, chcę mu przekazać Słowo i powiedzieć – Idź, Billy, pozostań przy tym! – Niektórzy dziwią się, dlaczego bez przerwy mam go przy sobie. Nie mogę obejść się bez niego. On jest nawet już żonaty, ja jednak ciągle pamiętam, jak ona powiedziała mi – Pozostań z nim. – I myśmy przylgnęli do siebie jak bracia.
113. Pamiętam, jak chodziliśmy po mieście, ja z butelką pod pachą, gdyby on zaczął płakać. Pewnego wieczoru spacerowaliśmy po podwórzu za domem, chodziłem tam do tego starego dębu i z powrotem. On płakał za swoją mamą, a ja nie miałem żadnej mamy, aby móc go do niej zaprowadzić. Złapałem go i powiedziałem:
– O, mój kochany!
– Tato, gdzie jest mama? Czy tyś ją włożył do ziemi?
– Nie, kochanie. Ona ma się dobrze. Jest tam w górze, w niebie. –
Pewnego popołudnia powiedział coś, co mnie omal nie zabiło.
Płakał, byłem z nim aż do późnego wieczora. Nosiłem go na plecach i głaskałem. On powiedział:
– Tato, idź po mamę i przyprowadź ją tu!
– Kochanie, nie mogę przyprowadzić mamy. Jezus…
– Powiedz Jezusowi, aby posłał mi mamę. Ja ją chcę!
– Mój drogi, kiedyś ja i ty pójdziemy i spotkamy się z nią. –
On zatrzymał się i powiedział:
– Tato!
– Co proszę?
– Widziałem mamę w górze na tej chmurce. –
Moi drodzy, to było zabójcze. Myślałem: „Widziałem mamę w górze na tej chmurce”. Omal nie zemdlałem. Przytuliłem to maleństwo do swojej piersi i spuściłem głowę.
114. Dni płynęły. Nie mogłem tego zapomnieć. Próbowałem pracować. Nie mogłem wracać do domu, gdyż to już nie był dom. Chciałem pozostać. Nie mieliśmy nic tylko te stare, zniszczone meble, lecz było to coś z czego cieszyliśmy się razem z nią. To był nasz dom.
115. Pewnego dnia próbowałem pracować w służbie publicznej. Miałem naprawić przewód elektryczny, który zwisał ze słupa. Była wczesna godzina dnia. Wyszedłem na ten słup. (Ja nie mogłem pogodzić się ze śmiercią tego dziecka. Mogłem patrzeć na umierającą żonę, ale to odchodzące dziecko, ta mała kruszynka…) Byłem tam u góry i śpiewałem „Tam na wzgórzu stał stary szorstki krzyż”. Przewody linii wysokiego napięcia schodziły w dół do transformatora, a stamtąd wychodziły przewody wtórne. Ja wisiałem tam u góry. Spojrzałem przypadkiem i zobaczyłem, jak słońce wschodzi za moimi plecami.
116. Moje ręce wyciągnęły się w stronę znaku krzyża na tle pagórków. – Tak, – pomyślałem – to moje grzechy tam Go przyprowadziły. –
– Sharon, kochanie, tato tak bardzo chce cię zobaczyć. Jakże chciałbym trzymać cię znowu w swoich ramionach, moje kochane maleństwo. – Straciłem panowanie nad sobą. To już trwało tygodnie. ściągnąłem swoje gumowe rękawice izolacyjne. Tuż koło mnie biegły przewody pod napięciem dwa tysiące trzysta woltów. Zdjąłem gumowe rękawice ochronne. Powiedziałem – Boże, nie znoszę tego. Jestem tchórzem. Lecz, Shery, tato zobaczy ciebie i mamę już zaraz, za chwilę. – Zacząłem ściągać rękawicę, aby sięgnąć ręką na te dwa tysiące trzysta woltów. To zupełnie zniszczyłoby całe ciało. ściągałem tę rękawicę, ale coś się stało. Kiedy przyszedłem do siebie, siedziałem na ziemi z rękami podniesionymi do twarzy i płakałem. Była to Boża łaska. Gdyby nie ona, nie prowadziłbym tutaj tego nabożeństwa z uzdrawianiem. Tego jestem pewny. Był to On, ochraniający Swój dar, nie mnie.
Udałem się do domu. Zostawiłem pracę, odłożyłem narzędzia. Postanowiłem wrócić do domu.
117. Obszedłem budynek i wyjąłem pocztę ze skrzynki. Było chłodno i wszedłem do środka. Mieliśmy jedno małe pomieszczenie, gdzie sypiałem na pryczy, był też stary piec, ale mróz wdzierał się do środka.
118. Przejrzałem pocztę i pierwszą rzeczą był przekaz jej malutkich oszczędności na Boże Narodzenie. Osiemdziesiąt centów dla pani „Sharon Rose Branham”. Znowu się zaczęło to wszystko. Byłem też gajowym. Sięgnąłem do szuflady po pistolet i wyjąłem go z futerału. Powiedziałem: „Panie, nie mogę już dłużej. Umieram. Jestem tak udręczony”. – Naciągnąłem spust, przyłożyłem do głowy, uklęknąłem na tej pryczy w tym ciemnym pokoju. Powiedziałem – Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja – pociągnąłem z całej siły za cyngiel mówiąc – jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. – Ale wystrzału nie było.
– O Boże, czy rozerwiesz mnie na strzępy? Co ja zrobiłem? Nie pozwolisz mi nawet umrzeć! – Rzuciłem broń na podłogę i wtedy huknął strzał. – Boże, dlaczego nie mogę umrzeć i wydostać się z tego? Dalej już nie mogę. Musisz coś zrobić ze mną. – Zwaliłem się na swoją brudną pościel i wybuchnąłem płaczem.
119. Musiałem chyba zasnąć. Nie wiem, czy spałem, czy co się stało. Zawsze pragnąłem być na zachodzie. Zawsze chciałem mieć taki kapelusz. Mój ojciec za młodu ujeżdżał konie i ja zawsze życzyłem sobie mieć taki kapelusz. I wczoraj brat Demos Shakarian przywiózł mi taki kapelusz w zachodnim stylu, pierwszy raz w moim życiu.
Wydawało mi się, że idę przez prerię i śpiewam tą piosenkę: „Połamało się koło od wozu, na farmie wisi ogłoszenie, że jest na sprzedaż”. Kiedy tak szedłem, zauważyłem stary kryty wóz, którym podróżuje się przez prerie, a jego koło było połamane. Naturalnie przedstawiało to moją złamaną rodzinę. Kiedy się zbliżyłem, zobaczyłem bardzo piękną, młodą dziewczynę w wieku około dwudziestu lat z jasnymi, rozpuszczonymi włosami, niebieskimi oczami, ubraną w biel.
Popatrzyłem na nią, powiedziałem „dzień dobry” i szedłem dalej. Ona odpowiedziała – Cześć, tatusiu! –
120 Odwróciłem się. – Tatusiu? Jak to? Jak może pani… jak mogę być twoim tatusiem, skoro jesteśmy prawie w tym samym wieku?
– Tatusiu, ty nie wiesz, gdzie jesteś.
– Co masz na myśli?
– Tutaj jest niebo. Na ziemi byłam twoją małą Sharon.
– Jak to, kochanie, przecież byłaś jeszcze małym dzieckiem?
– Tato, tutaj małe dzieci nie są małymi dziećmi, bo tu są nieśmiertelni. Nikt tu nie starzeje się i nie rośnie.
– Sharon, moja droga, jesteś piękną młodą kobietą.
– Mama czeka na ciebie.
– Gdzie?
– Tu w górze, w twoim nowym domu.
– W nowym domu? Branhamowie są włóczęgami, nie mają domów. Nigdy nie miałem prawdziwego domu, kochanie.
– Ale tutaj w górze masz, tato. –
121. Nie chciałbym być dziecinny, ale to jest dla mnie takie rzeczywiste. [Brat Branham płacze – uw. wyd.] Kiedy zacznę o tym myśleć, wszystko to wraca znowu do mnie.
– Tutaj masz, tato. – Wiem, że mam dom tam w górze i że raz odejdę do niego.
– Gdzie jest Billy Paul, mój brat?
– Zostawiłem go u pani Broy kilka minut temu.
– Matka chce cię zobaczyć. –
122. Rozejrzałem się, a tam były wspaniałe, wielkie pałace, a chwała Boża unosiła się wokół nich. Słyszałem też chór anielski, śpiewający: „Mój dom, miły dom”. Zacząłem wychodzić po długich schodach, śpiesząc się jak tylko mogłem. Gdy dotarłem do drzwi, ona tam stała. W białej szacie, z czarnymi, długimi włosami, spływającymi na plecy. Wyciągnęła ramiona, tak jak robiła zawsze, gdy przychodziłem do domu zmęczony z pracy lub z podróży. Chwyciłem ją za rękę i powiedziałem:
– Kochanie, widziałem Sharon tam poniżej. Jest z niej śliczna dziewczyna, nieprawdaż?
– Tak jest, Bill, – położyła ręce na moje ramiona i zaczęła mnie poklepywać – przestań martwić się o mnie i o Sharon.
– Kochanie, nic na to nie mogę poradzić.
– Sharon i ja jesteśmy na tym o wiele lepiej niż ty. Już więcej nie martw się o nas. Przyrzekniesz mi to?
– Hope, tak bardzo tęsknię za tobą i za Sharon, a Billy płacze za wami bez przerwy. Nie wiem, co mam z nim robić.
– Wszystko będzie dobrze, Bill. Przyrzeknij mi, że nie będziesz już się martwić. Czy nie usiądziesz? –
123. Rozejrzałem się, a tam był duży fotel. Przypominam sobie, jak chciałem kupić fotel. Już zbliżam się do zakończenia. Pewnego razu chciałem kupić fotel. Mieliśmy tylko te stare, zwyczajne drewniane krzesła w zestawie mebli stołowych. Używaliśmy ich, bo nie mieliśmy innych. A chcieliśmy kupić taki miękki fotel z wygodnymi oparciami.
124. Zapomniałem, jak to się nazywa. Kosztowało to siedemnaście dolarów. Można było zapłacić jako pierwszą ratę trzy dolary, a potem dolara co tydzień. I nabyliśmy jeden z nich. O, jak chętnie przychodziłem… Pracowałem całymi dniami i głosiłem ewangelię aż do północy na ulicach, gdzie tylko mogłem przemawiać. Ale pewnego razu zacząłem spóźniać się z opłatami. Nie było nas stać na wszystko, a mijał dzień za dniem, aż w końcu pewnego dnia przyszli po ten fotel i zabrali nam go.
125. Tego wieczora, nigdy tego nie zapomnę, żona upiekła mi ciasto z czereśniami. Biedna moja droga, ona wiedziała, że będę tym przygnębiony. Po kolacji zapytałem:
– Czego ty jesteś dzisiaj taka miła, kochanie?
– Prosiłam chłopców z siąsiedztwa, aby nazbierali ci trochę dżdżownic na przynętę dla ryb. Czy nie myślisz, że moglibyśmy pójść nad rzekę i łowić ryby przez chwilę?
– Dobrze, ale… –
126. Ona rozpłakała się. Widziałem, że coś jest nie w porządku. Domyślałem się, bo posłali mi zawiadomienie, że przyjdą to zabrać. Nie byliśmy w stanie wysyłać tego dolara tygodniowo. Po prostu nie było nas na to stać. Objęła mnie rękami, a ja zajrzałem przez drzwi i zobaczyłem, że fotel zniknął. I teraz tam w górze ona powiedziała:
– Czy pamiętasz ten fotel, Bill?
– Tak, kochanie, pamiętam.
– To właśnie o tym myślałeś. Czy nie tak?
– Masz rację.
– Otóż tego tutaj z pewnością nam nie zabiorą. Ten jest zapłacony. Usiądź na chwileczkę. Chcę z tobą porozmawiać.
– Kochanie, nie rozumiem tego.
– Przyrzeknij mi, Billy, przyrzeknij mi, że już więcej nie będziesz się martwił. Ty teraz powracasz.
127. Przyrzeknij mi, że nie będziesz się martwił. Tego nie mogę, Hope – powiedziałem. Właśnie potem ocknąłem się. W pokoju było ciemno. Rozglądałem się i czułem jej ramię wokół siebie.
– Hope, czy ty jesteś tu w pokoju? – Ona zaczęła mnie klepać.
– Czy przyrzekniesz mi to, Bill?
Przyrzeknij, że już więcej nie będziesz się martwić.
– Przyrzekam ci – odpowiedziałem.
128. Poklepała mnie jeszcze dwa lub trzy razy i zniknęła. Wyskoczyłem i włączyłem światło, patrzyłem wszędzie, lecz jej już nie było. Wyszła już z tego pokoju. Ona nie przestała istnieć, ona żyje w dalszym ciągu, ponieważ była chrześcijanką. Jakiś czas temu poszliśmy na grób, Billy i ja, niosąc kwiatki dla jego matki i siostry. Było to w poranek wielkanocny. Stanęliśmy, a ten brzdąc zaczął płakać.
– Tato, moja mama leży tutaj – powiedział.
– Nie, kochany. Nie, jej tutaj nie ma. Nie ma też tu twojej siostry. Tutaj mamy grób przykryty płytą, ale daleko stąd, za morzem znajduje się otwarty grób, z którego wyszedł Jezus. I pewnego dnia On przyjdzie i przyprowadzi z sobą twoją mamę i siostrę.
129. Jestem dzisiaj na polu bitwy, przyjaciele. Nie potrafię powiedzieć już nic więcej. [Brat Branham płacze – uw. wyd.] Niech Bóg was błogosławi. Skłońmy na chwilę swoje głowy.
O Panie, jestem pewny, że często ludzie nie rozumieją i myślą, że te rzeczy przychodzą łatwo. Przychodzi jednak dzień, kiedy przyjdzie Jezus, i wszystkie te zmartwienia zostaną starte. Proszę, Ojcze niebieski, byś dopomógł nam, abyśmy byli gotowymi.
Dałem to ostatnie przyrzeczenie, kiedy ucałowałem ją w policzek tego poranka, że spotkam się z nią w owym dniu. Wierzę, że będzie stała przy tym słupie i będzie wołała na mnie po imieniu. Byłem wierny tej obietnicy od tego czasu, Panie, usiłując głosić ewangelię po całym świecie, w najróżniejszych miejscach. Teraz starzejąc się i będąc zmęczony, jestem zużyty. Pewnego dnia zamknę tą Biblię po raz ostatni.
130. O Boże, zachowaj mnie w wierności tej obietnicy. Otaczaj mnie swoją łaską, Panie. Nie pozwól mi patrzeć na sprawy tego życia, lecz żyć dla spraw, które leżą przed nami. Dopomóż mi być szczerym. Nie proszę o wygodne, usłane różami życie, nie Panie, skoro mój Chrystus umierał w tak wielkim cierpieniu. I wszyscy ci inni umierali także w ten sposób.
131. Nie proszę o nic łatwego. Pozwól mi tylko być szczerym, o Panie, prawym. Niech ludzie mnie miłują, abym mógł prowadzić ich do Ciebie. A pewnego dnia, gdy wszystkiemu temu przyjdzie koniec i gdy zgromadzimy się pod tymi wiecznie zielonymi drzewami, chcę ująć ją za rękę i poprowadzić, aby pokazać jej tych ludzi z „Angelus Temple” i wszystkich innych. To będą wtedy wspaniałe chwile.
132. Proszę, aby Twoje miłosierdzie spoczywało na każdym z nas tutaj. Być może niektórzy z obecnych tutaj, Panie, nie znają Cię nawet… Być może mają kogoś ukochanego na tamtym brzegu. Jeśli nigdy nie spełnili swojego przyrzeczenia, niechaj uczynią to teraz, Panie. Mając pochylone głowy, ilu z was w tym pięknym, ogromnym audytorium tego popołudnia chce powiedzieć: „Bracie Branham, ja też chcę się spotkać kiedyś ze swoimi bliskimi. Mam także swoich ukochanych po tamtej stronie rzeki”? Być może przyrzekłeś im, że spotkasz się tam z nimi, mówiąc „do widzenia” swojej matce nad jej grobem, żegnając swoją miłą siostrę albo ojca, lub kładąc kogoś innego do grobu. Może przyrzekłeś tam ich spotkać, a jeszcze nie przygotowałeś się na to. Czy nie myślisz, że jest teraz okazja, aby to uczynić?
133. Wybaczcie mi, że się załamałem. Lecz wy nie zdajecie sobie sprawy, przyjaciele. Nie wiecie, jaka to ofiara. To nie jest nawet, jest zaledwie odrobina z życiorysu. Ilu z was chciałoby powstać teraz, przyjść tutaj naprzód do modlitwy i powiedzieć: „Chcę spotkać się z moimi ukochanymi”?
134. Powstańcie i wyjdźcie tutaj. Jeśli ktoś nie zrobił jeszcze nigdy dotychczas tego przygotowania, czy chcesz teraz to zrobić? Niech cię Bóg błogosławi, panie. Widzę czarnego człowieka w podeszłym wieku, który tu przychodzi. Inni przychodzą. Przesuńcie się, wy tam na balkonach w górze, wejdźcie tutaj do przejścia, albo powstańcie tylko, jeśli chcecie, by wspomniano was w modlitwie. Dobrze. Wstańcie tylko na nogi. Tak jest dobrze. Wstań, jeśli chciałbyś powiedzieć: „Mam ojca po tamtej stronie. Mam matkę czy kogoś bliskiego po tamtej stronie.
135. Chcę ich zobaczyć. Chcę spotkać się z nimi w wieczności”. Czy chcesz powstać? Gdziekolwiek jesteś wśród siedzących, wstań na nogi i powiedz: „Chcę przyjąć to”. Niech Bóg cię błogosławi, pani. Niech was błogosławi tam w tyle. Niech was błogosławi tam na górze. Niech Pan cię błogosławi, panie.
Dobrze. Na balkonie, niech was Pan błogosławi. Wszędzie w około, powstańcie teraz na nogi do modlitwy, kiedy Duch święty jest tutaj i porusza nasze serca, by w nas dokonać skruszenia.
Wiecie, Kościół dzisiaj potrzebuje skruszenia. Trzeba nam zejść do domu Garncarza. Nasza skostniała teologia domowej roboty nie funkcjonuje czasem jak trzeba. Czego potrzebujemy, to staromodne skruszenie, złamanie, pokuta w naszych sercach, zmiękczenie naszej postawy względem Boga. Czy już wszyscy gotowi powstali?
136. Skłońmy zatem swoje głowy do modlitwy.
O Panie, który wyprowadziłeś Jezusa od umarłych, aby wszystkich nas, wierzących, usprawiedliwić przez wiarę, proszę Cię, Panie, za tymi, którzy stoją, pragnąc przyjąć Ciebie, proszę dla nich o przebaczenie. O Panie, proszę, aby oni przyjęli Ciebie jako swojego Zbawiciela i Króla i Oblubieńca. Być może mają mamę, tatę albo kogoś tam na drugim brzegu. Jedno jest pewne, oni mają tam Zbawiciela.
137. Niechaj ich grzechy zostaną przebaczone i wszelka ich nieprawość wymazana, niech ich dusze zostaną omyte w krwi Baranka i niech żyją odtąd w pokoju. A w tym chwalebnym dniu, kiedy wszystko się zakończy, obyśmy zgromadzili się w Twoim domu jako nie podzielone rodziny, by spotkać się z ukochanymi, którzy czekają po tamtej stronie. Oddajemy ich Tobie, byś „zachował w doskonałym pokoju tych, których serca Ci ufają”. Spraw to, Panie. Powierzamy ich Tobie w imieniu Twojego Syna, Pana Jezusa. Amen. Niech Bóg was błogosławi. Jestem pewny, że pracownicy widzą, gdzie stoicie, i że zaraz podejdą do was.
138. A teraz do tych, którzy mają otrzymać karty do modlitwy. Billy, gdzie jest Gene i Leo, czy tam w tyle? Oni są tu po to, aby za chwilę rozdać karty do modlitwy. Brat zakończy zgromadzenie modlitwą, a karty zostaną rozdane. Będziemy tutaj po krótkiej przerwie, aby modlić się za chorych. Dobrze, bracie.